Nie będę rozwodzić się w tym wątku na temat "bajkowości" oraz innych licznych ukrytych wspaniałych i pięknych przesłań tego filmu. Natomiast fajnie by było gdyby ktoś znający się na fizyce, matematyce mógł wypowiedzieć się od strony bardziej technicznej. Oczywiście luźno spekulując bo niczego innego nie oczekuję :)
Więc skoro tytułowa Melancholia miała masę podobną do naszego Księżyca czyli z tego co pamiętam 1/80 masy Ziemi i plus minus 3000 tys km średnicy to czy możliwe było by wpłynięcie na zmianę jej trajektorii lotu poprzez np: użycie całego dostępnego arsenału jądrowego ludzkości. Lub czy możliwe było by całkowite zniszczenie obiektu? Przy powiedzmy 10-letnim wyprzedzeniu czasowym od odkrycia. Z tego co tam gdzieś wyczytałem ludzkość dysponuje taką liczbą uranu, iż zebranie większej jego części wystarczyło by do wysadzenia.. Ziemi. Więc..?
Ktoś chętny do wypowiedzi? :D
forum ma to do siebie, że każdy moze sie wypowiedziec za lub przeciw- nawet "dzieci neo"
"przeciw" czyli krytyka musi być czymś podparta, bo inaczej to jest takie infantylne widzimisię dziecka neo.
w filmie nie spodobało mi się to że widza na każdym kroku karmi sie przesadna symbolika...za dużo tego. Miałam wrażenie, że reżyser chciał aby był uważany za trudny film- po co?- własnie po to żeby ludzie go ogladajacy sie nim zachwycali, bo przecież obejrzeli taki ciężki film taki fascynujący, irracjonalny, a że to von Trier to musi być coś innego- przepraszam ale to takie silenie się na oryginalność. Tak jak już wcześniej napisałam jedynym ciekawym elementem filmu była muzyka(JAK DLA MNIE). Dziwne zachowanie bohaterki na jej wlasnym ślubie, to jak oddawała mocz i kąpała sie podzczas wesela...to wszystko sprawiało, że wcale nie odbierałam tego filmu jako arcydzieło, tylko właśnie typowe silenie sie na oryginalność. ale pewnie zaraz napiszecie że miała depresje i nie rozumiem tego co reżyserr chciał przekazac...że to jakis głębszy przekaz. A i pragnę jeszcze na koniec zauważyc ze Ja nikogo tu nie obrazałam, wyraziłam zwoją opinie w sposób krótki w 4 słowach żeby nie tracic czasu, który i tak straciłam ogładając to "dzieło".
no dobrze , że przynajmniej uargumentowałaś tę swoją wypowiedź( dopiero). A więc czy rzeczywiście trzeba ten film odbierać jako ciężki, irracjonalny na siłę powypychany symboliką ? to wszystko zależy od spojrzenia na całą historię, jeśli spojrzysz na to jak na film po prostu o relacjach sióstr z których jedna owszem miała głeboką depresję( i stąd te dziwne zachowanie) a druga która jej matkuje i sprawia wrażenie bardziej dojrzalszej emocjonalnie ( na początku), oraz na ich stanowisko wobec nadchodzącej katastrofy, okraszonego dobrą muzyką i ciekawymi diaglogami, wtedy nie będziesz się zbytnio zastanawiać czy w tym filmie jest za dużo symboliki czy też nie, czy jest to "sztuczna powaga" wykreowana przez reżysera czy też nie , po prostu film zmusza do refleksji głównie na tematy egzystencji człowieka, jej sensu i takie tam. Lars "lubi" tematykę, która cię zmusza do głębokich przemyśleń,on ukazuje ci emocje swoich postaci tak, że prawie możesz ich "dotknąć". Czy to się może komuś nie podobać ? Owszem może, ale trzeba też swoją rację uargumentować , a nie pisać"co za posrany film", przez co ukazując pogardę i dla twórcy filmu i dla ludzi którym film się podobał, po prostu taki komentarz jest nie na poziomie, więc nie ma się co dziwić, że ludzie negatywnie się do niego odnieśli, tylko przyjąć z tego lekcje, że szczególnie gdy już silimy się jakąś krytykę, dobrze by było ją czymś poprzeć.
O, fajnie napisałaś. To jest faktycznie opinia o filmie. I to interesująca.
Tymczasem w twej pierwszej wypowiedzi określenie ze świata fekaliów ;) sugerowało opinię o Tobie, nie o filmie.
Zgadzam się, te udziwnienia są momentami irytujące.
Kilka suchych faktów i naukowych teorii dla zainteresowanych na podstawie książki popularnonaukowej "Krótka historia prawie wszystkiego" Billa Bryson' a z roku 2009. Część przeredagowałam i skróciłam dla większej przejrzystości na potrzeby forum, część cytuję. Polecam całość jako skarbnicę przeróżnych ciekawostek z astrologii, geologii, biologi, biografii naukowców itd., bo jest niesamowicie "lekka" i humorystyczna.
Mam nadzieję, że nie zanudzę i że Don 7196 (pomimo, że tekst dotyczy bardziej asteroid niż planet) znajdzie choć część odpowiedzi na intrygujące go pytania :)
W Manson w stanie Iowa kawałek skały o średnicy ok. 2,5 km i masie 10 miliardów ton (prędkość 200 razy większą od prędkości dźwięku) uderzył w Ziemię i utworzył lej o głębokości 5 km i szerokości ponad 32 km. Krater, który pozostał po impakcie w Manson został wypełniony gliną zwałową przez wędrujące przez ostatnie 2,5 miliona lat lądolody, które również gładko ją wyszlifowały i dziś krater nie jest widoczny. W 1985 roku uznano nawet, że może mieć związek z wyginięciem dinozaurów. Dokładniejsze badania danych wykazały jednak, że krater jest nie tylko za mały, ale także o dziewięć milionów lat za stary. Jest on jednak najlepiej zachowanym i przez to najlepiej zbadanym kraterem uderzeniowym w kontynentalnej części Stanów Zjednoczonych. Istnieją większe kratery (np. zatoka Chesapeake), lecz są albo zdeformowane, albo znajdują się w morzu. Krater Chicxulub w Meksyku (szerokość na 193 km, głębokość na 48 km) jest pokryty dwu- lub trzykilometrową warstwą wapieni i w większości leży poza lądem i to on prawdopodobnie jest pamiątką po obiekcie (o średnicy ok. 9,5 km) odpowiedzialnym za zniszczenia w czasie Kredy i wymarcie wielkich gadów.
Obiekty skalne, których trajektorie prowadzą do przecięcia z orbitą Ziemi to przede wszystkim asteroidy (planetoidy). Krążą one swobodnie w pasie położonym między orbitami Marsa i Jowisza. Odległość między dwoma przeciętnymi asteroidami wynosi około 0,5 miliona kilometrów. Astronomowie sądzą, że asteroidy stanowią materiał na planetę, która nie powstała, ponieważ nie pozwoliła jej na to grawitacja Jowisza, który nadal utrzymuje je wszystkie w rozsypce. Do lipca 2001 roku zidentyfikowano i nazwano 26 000 asteroid, ale istnieje ich około miliarda i każda jest zdolna do zderzenia z Ziemią ( nawet przy znanej orbicie, trudno przewidzieć perturbacje, które mogą każdą z nich posłać w naszym kierunku).
Ocenia się, że wśród asteroid regularnie przecinających naszą orbitę około 2000 ma na tyle duże rozmiary, aby unicestwić naszą cywilizację, lecz nawet mniejsza asteroida (np. wielkości domu), których liczba sięga setek tysięcy, a może nawet milionów, może zniszczyć całe miasto, a śledzenie ich jest właściwie niemożliwe.
Pierwsza (o nazwie 1991 BA) została zauważona dopiero w 1991 roku, i to dopiero wtedy, gdy nas minęła (w odległości 170 000 kilometrów - w kosmicznej skali odpowiadałoby to kuli, która przestrzeliła rękaw, nie dotykając ręki). Dwa lata później nieco większa asteroida minęła nas w odległości 145 000 kilometrów (najbliższe dotychczas zarejestrowane przejście) i również zauważona została dopiero po minięciu Ziemi. Tak bliskie spotkania prawdopodobnie zdarzają się dwa do trzech razy w tygodniu i nie zostają zauważone. Asteroida o średnicy 100 metrów zostałaby zauważona przez ziemskie teleskopy dopiero na kilka dni przed kolizją, i to tylko wtedy, gdyby teleskop był wycelowany we właściwą stronę, co jest mało prawdopodobne, ponieważ nawet dzisiaj liczba osób poszukujących takich obiektów jest skromna.
Ludzkość po raz pierwszy była świadkiem kosmicznego zderzenia ( i mogła je obserwować na żywo dzięki Kosmicznemu Teleskopowi Hubble'a) po odkryciu komety Shoemaker-Levy 9 ( kometa nie stanowiła jednolitej sfery, lecz łańcuch 21 fragmentów), zmierzającej w kierunku Jowisza. Uderzenia fragmentów komety zaczęły się 16 lipca 1994 roku i trwały tydzień. Jeden z fragmentów, nazwany Nucleus G, uderzył z siłą około 6 milionów megaton, siedemdziesiąt razy większą niż łączna moc ziemskich arsenałów nuklearnych. Nucleus G miał rozmiary niewielkiej góry, lecz ślad po jego uderzeniu w powierzchnię Jowisza miał rozmiary całej Ziemi.
Gdyby podobny kawałek skały, który utworzył krater w Manson zbliżał się do nas dzisiaj, nie mielibyśmy prawdopodobnie wcale czasu, by temu zapobiec, gdyż nie byłby widoczny (dostrzeżenie przez czyjś teleskop wcale nie jest takie prawdopodobne), zanim nie uległby rozgrzaniu, a to stałoby się dopiero przy uderzeniu w atmosferę, czyli około jednej sekundy przed uderzeniem w powierzchnię Ziemi.
Siła uderzenia zależy od bardzo wielu czynników: kąta padania, prędkości, trajektorii, od tego, czy kolizja jest czołowa czy boczna, od masy oraz gęstości zderzających się ciał i wielu innych.
Gdyby asteroida lub kometa poruszająca się po swojej orbicie wdarła się w atmosferę ziemską, to zrobiłaby to z taką prędkością, że powietrze nie zdążyłoby usunąć się z jej drogi i uległoby kompresji, a tym samym rozgrzaniu. Powietrze na drodze meteoru rozgrzałoby się do 60 000 stopni, czyli do temperatury około dziesięć razy większej niż temperatura na powierzchni Słońca. W momencie wejścia meteoru w atmosferę wszystko, co znalazłoby się na jego drodze skurczyłoby się i zniknęło jak skrawek celofanu umieszczony w płomieniu zapalniczki.
W ciągu sekundy od wejścia w atmosferę meteor uderzy w powierzchnię Ziemi, sam natomiast natychmiast wyparuje, lecz uderzenie spowoduje wybuch i wybicie do atmosfery 1000 kilometrów sześciennych skał, ziemi oraz supergorących gazów. Każda żywa istota w promieniu 250 kilometrów, która nie zginęła od gorąca w momencie uderzenia, zginie od wybuchu. Rozchodząca się z prędkością wielokrotnie przekraczającą prędkość dźwięku fala uderzeniowa zmiecie wszystko na swojej drodze.
Poza strefą natychmiastowego zniszczenia pierwszą oznaką katastrofy będzie błysk oślepiającego światła - jaśniejszego od wszystkiego, co kiedykolwiek widziały ludzkie oczy - po którym w ciągu minuty lub dwóch pojawi się apokaliptyczny widok o niewyobrażalnej wielkości: tocząca się ściana ciemności sięgająca wysoko ku niebu, wypełniająca całe pole widzenia i poruszająca się z prędkością tysięcy kilometrów na godzinę. Zjawi się w całkowitej ciszy, ponieważ znacznie przekracza prędkość dźwięku.Wszyscy ludzie znajdujący się w odległości do 1500 kilometrów od epicentrum zostaną powaleni z nóg i posiekani przez huragan lecących szczątków. Poza strefą 1500 kilometrów skala zniszczeń będzie się stopniowo zmniejszała.
Zaraz po skutkach początkowej fali uderzeniowej, nastąpią kolejne, i będą globalne i szybkie.Uderzenie niemal na pewno uruchomi łańcuch niszczących trzęsień ziemi. Na całym globie obudzą się wulkany. Fale tsunami pojawią się na wszystkich oceanach i zaatakują nawet najbardziej odległe wybrzeża. W ciągu godziny całą Ziemię pokryje ciemna zasłona, a płonące skały i inne szczątki zaczną spadać z nieba, wzniecając wszędzie pożary. Szacuje się, że w ciągu pierwszego dnia zginie półtora miliarda ludzi. Potężne zakłócenia jonosfery znokautują większość systemów komunikacyjnych, więc nikt nie będzie wiedział, co się dzieje w innych częściach świata ani dokąd się udać. To akurat będzie bez znaczenia, bo ucieczka będzie wyborem między szybką i powolną śmiercią.
Unoszące się w atmosferze sadze i popioły, pochodzące z początkowego uderzenia oraz późniejszych pożarów, zasłonią Słońce na wiele miesięcy, a może nawet lat, zakłócając cykle życiowe. Impakt, który spowodował wyginięcie dinozaurów, prawdopodobnie zmienił klimat Ziemi na około 10 tysięcy lat.
Gdybyśmy jednak zobaczyli meteor z pewnym wyprzedzeniem to może:
1) wyślemy głowicę jądrową i zniszczymy intruza w przestrzeni kosmicznej?
Niestety nasze pociski nie są zaprojektowane do działania w kosmosie. Nie mają dostatecznego zapasu mocy, by pokonać grawitację Ziemi, a nawet gdyby miały, to nie dysponujemy systemami sterowania, zdolnymi do kierowania takim pociskiem przez miliony kilometrów pustej przestrzeni.
2) wyślemy statek załogowy z grupą kosmicznych kowbojów, którzy mogliby wykonać tę robotę jak w filmie Armageddon?
Nie posiadamy już rakiet, za pomocą których moglibyśmy dolecieć choćby na Księżyc. Ostatnia taka rakieta, “Saturn 5", została wycofana z użytku wiele lat temu i nie została zastąpiona przez nowszą konstrukcję. Nie możemy nawet szybko odtworzyć “Saturna", ponieważ - niespodzianka - jego plany konstrukcyjne zostały zniszczone w ramach odchudzających porządków w NASA.
Nawet gdybyśmy w jakiś sposób zdołali dotrzeć do asteroidy z głowicą jądrową i zdetonować ją, prawdopodobnie zamienilibyśmy ją w łańcuch mniejszych skał, które i tak trafiłyby w nas jedna po drugiej, podobnie jak kometa Shoemaker-Levy 9 w Jowisza, z tą różnicą, że byłyby silnie radioaktywne.
Nawet ostrzeżenie z rocznym wyprzedzeniem byłoby niewystarczające do podjęcia odpowiednich działań. Znacznie bardziej prawdopodobny jest jednak scenariusz, w którym nie zobaczymy niczego - nawet komety - więcej niż sześć miesięcy przed zderzeniem, co byłoby o wiele za późno. Shoemaker-Levy 9 krążyła wokół Jowisza od 1929 roku, lecz minęło ponad pół wieku, zanim ktokolwiek ją zauważył.
Trajektorie takich obiektów są tak trudne do wyliczenia i zawierają tak duży margines błędu, że nawet gdybyśmy wiedzieli, że któryś z nich podąża w naszą stronę, prawie do końca - w każdym razie nie wcześniej niż w ciągu kilku końcowych tygodni - nie mielibyśmy pewności, czy kolizja jest nieunikniona. Przez większość czasu egzystowalibyśmy w niepewności.
Zjawiska, takie jak uderzenie w Manson, zdarzają się średnio raz na milion lat.
pytanko mam - jak wygladalaby sytuacja gdyby taka planeta pojawila się "na kursie i na scieżce" ? (jak blisko musiałaby być planeta by doszło do zderzenia - lub w jakiej odległości by Ziemia ją przyciągnęła?
Czy byłaby możliwa sytuacja, w której skutki ograniczyłyby się do atmosfery?
Kogo Antoni Macierewicz obwiniłby za katastrofę?