po 30 minutach czekałem już tylko na koniec, a rzadko mi się zdarza żebym właśnie tak oceniał film.
Wielu ludzi pewnie znów będzie się zachwycało co to za wielkie dzieło same ochy i achy a pewnie 99% widzów po seansie pomyśli sobie ''było warto przeznaczyć na ten film 2 godziny?'', ale na forum publicznym trzeba oczywiście się zachwycać bo przecież to ambitny film i nie można mieć innej opinii. Ja mam i myślę że niestety nie warto było wybrać się na ten film do kina.
5/10 za końcówkę, gdyby trwał o pół godziny krócej ocena poszłaby o jedno oczko w górę ale było jak było.
Ten film jest ważny przede wszystkim ze względu na tematykę.Nie tylko twórcy filmowi podejmują ten wypierany przez popkulturę temat.
Tak wiem, język filmu jest inny, niż literatury.
Niedawno sięgnęłam kolejny raz po "Wiek żelaza"J.M.Coetzee'go i być może dlatego film "Miłość" niestety mnie nie poruszył.
Tak, był nudny.
Pseudointeligentny to on nie jest. Przecież to prosty obraz, bez wyjątkowej pretensjonalności. Nudny to trochę jest, ale tematu nie dało się dobrze uchwycić w inny sposób.
Historia prosta w swej konstrukcji fabularnej (proza życia), więc może się wydawać niektórym "nudna" (ja bym nie użył takiego słowa). Spodziewałem się w końcowej części: "mocnego akcentu" i pewnej głębi - doczekałem się! Jednak miałem nadzieję, że film wywoła u mnie nieco większe wrażenie. Ten obraz dociera do widza stopniowo, zachęcam do powstrzymywania się od impulsywnych ocen. Byłem na seansie w krakowskim Kinie Pod Baranami: ku mojemu zaskoczeniu kilka osób opuściło salę przed końcem projekcji - niektórzy ostentacyjnie, już po około 15 min., demonstrując swoje niezadowolenie, wręcz wykrzykując "beznadziejny" - jak można wyciągać tak dalece idące wnioski na podst. samego początku? Może liczyli na komedię romantyczną albo na burzliwy romans? Podczas napisów końcowych, w sali rozbrzmiewały opinie: "straszny". Mam nadzieję, że nie odnosiło się to do poziomu produkcji, ale do historii, która została nam zarysowana. Film straszny, przygnębiający, ale prawdziwy, głęboki... a końcowa scena z pewnością na długo pozostanie w pamięci, niezależnie od sposobu jej interpretacji.
Jak ja nie znoszę generalizacji. I dowartościowywania siebie za jej pomocą.
A tym bardziej, gdy krzywdzi się przy tym dobry film.
Post dedykowany panu Mateuszowi. Pozdrawiam.
Dziękuje za dedykację, dobry film to pojęcie względne, Tobie się podobał a mnie nie, proste. Dowartościowany jestem wystarczająco, pozdrawiam.
czy możesz napisać co zrobił mąż Annie? zaznaczając spoiler. Bezwzględnie nie zamierzam oglądać filmu, bo pewnie miałbym podobne zdanie co Ty, ale ciekawi mnie jak Haneke to rozwiązał. Czy mąż zabił Annę czy może ułatwił jej eutanazję? , czy sam popadł w paranoję?
Zapewne chcesz się przekonać jak ja odebrałem ten film, nie dam Ci tej przyjemności, obejrzyj i sam się oceń.
Mnie film też nudził, a niby arcydzieło, był za długi, za mało tej miłości, nie czułam jej tam, temat nie jest dla mnie czymś wyjątkowym, moja babcia jest w takim stanie i doskonale wiem, jak wygląda życie z chorą osobą...jest wiele rozwiązań, ale nikt nie ma prawa decydować o zakończeniu czyjegoś życia.
do requin, możesz napisać co myślisz o filmie a nie krytykować czyjąś opinie