Długo się zabierałem za ten film pełny obaw co do roku produkcji. Co prawda lubię sporo filmów z lat 50-tych ale są to głównie polskie i włoskie dramaty psychologiczne. Przez swoją kameralność, łatwe do nakręcenia. Natomiast epickie filmy kostiumowe z tego okresu, zwłaszcza amerykańskie rażą mnie swoją sztucznością i drętwością.
Koniec końców sięgnąłem jednak po ten film i jestem zachwycony. Scenografia jest perfekcyjna, aktorzy są dobrani perfekcyjnie (poza Queequegiem) Do tego nakręcony jest rewelacyjnie i zagrany rewelacyjnie. Z miejsca zaliczam go do ulubionych pozycji. Nie mogę jednak wystawić oceny 10/10 a jedynie 8/10 ze względu na kilka kwestii.
- Muzyka to typowa sztampa z produkcji tego okresu nie wpisująca się klimatem w przedstawiane wydarzenia.
- Niekonsekwencja w przedstawieniu postaci Starbucka. Przez cały film jest jedynym głosem rozsądku by w finale nagle stracić instynkt samozachowawczy.
- Zbyt krótki czas seansu. Film morski traktujący o długiej podróży przez oceany Atlantycki i Indyjski powinien trwać dłużej 2,5 godziny lub nawet 3 godziny. Powinno być więcej kontemplacyjnych ujęć statku przedzierającego się przez fale i więcej scen z życia załogi, przybliżających wielorybniczy fach.
Pomimo tych wymienionych mankamentów naprawdę warto po ten film sięgnąć. Jest to moim zdaniem najlepsza ekranizacja „Moby Dicka”, najlepszy film kostiumowy z lat 50-tych i drugi najlepszy w historii film marynistyczny zaraz za „Panem i Władcą”
Polecam.