Russ Meyer kręci dokument. Na tyle poważnie, na ile go stać. Czyli niezbyt. "Mondo Topless" to nic innego bowiem, jak pean na cześć kobiecych wdzięków. Bioder obfitych i tych mniej, piersi rozmiarów pokaźnych i kalibru mniejszego, ras wszelakich i każdego koloru włosów. Nie znajdziemy tu żadnej innej myśli przewodniej, przez godzinę obserwujemy po prostu roztańczone przedstawicielki płci pięknej w negliżu. Za podkład służą muzyka, niezbyt głębokie wywody bohaterek filmu oraz podekscytowany głos narratora. Głupota i umiłowanie kiczu aż się wylewają z ekranu, ale ma to swój urok. Kto widział jakikolwiek obraz autorstwa Meyera będzie wiedział, o czym mówię: twórca "Beyond the Valley of the Dolls" to nie tylko rubaszny podglądacz, ale i esteta, przywiązujący dbałość do stylowych, kipiących od erotyzmu kadrów. "Mondo Topless" przyrównać można do ruchomego kalendarza z pin-up girls i uwierzcie mi, że w tym przypadku nie ma w tej analogii (prawie) nic kąśliwego.