Nudne i mało oryginalne. Viggo mortensen ładnie pasuje zarówno do roli czułego kochanka jak i recydywisty, ale zagrać już tego nie potrafi. Michael Douglas powiela swój wizerunek stworzony w "Wall Street" i umocniony w "Grze", tylko szkoda, że robi to tak bezkreatywnie. Śliczna Gwyneth też bez wyrazu - jak do tej pory uważam, że jej nalepsza rola to "Siedem". No i ten scenariusz, banalny i przewidywalny. Film właściwie nie miał jakichś kompromitujących elementów, ale cały był nijaki, nie wciągał, nie emocjonował, nie bawił. Jak ktoś lubi tych aktorów, niech sobie wypożyczy. 5 pkt [listopad 2000, HBO]