Skoki na jubilera widziałem nie raz i nie dwa (chociażby w "Reservoir Dogs" Tarantino), a tutaj wszystko kręci się wokół tego. Lumet nie odkrył Ameryki, a jedynie potwierdził, jak we wcześniejszych filmach, że to wcale nie jest ziemia obiecana. Bohaterowie bardzo szarzy, w zasadzie trudno znaleźc nawet u nich jakieś pozytywne cechy. Im dalej ku końcowi, tym robi się duszniej i mniej przyjemnie. Zabiegi montażowe mają tu zadanie przysłonic braki w fabule, która jest - co tu owijac w bawełnę - skąpa w gruncie rzeczy i niepotrzebnie rozwleczona do prawie dwóch godzin. Gdyby nie kapitalni aktorzy: Hoffman, Hawke, Finney i Tomei, w zasadzie byłaby to kolejna historyjka z serii okruchy życia, ale w ich wykonaniu, ten wtórny dramat czy wręcz tragedia, jest tak cholernie bliska prawdy. Gdyby Lumet zaufał bardziej im, bez popadania w efekciarskie zabiegi montażowe, byłoby lepiej. A tak jest po prostu soczyście, niekiedy nudnawo, w oczekiwaniu na kolejny wybuch gniewu i frustracji można sobie ziewnąc. Co i tak stawia ten tytuł wyżej pośró większości czysto hollywoodzkich wyciskaczy łez.
Zgadzam sie w 100%. Sam problem natury psychologiczno-moralnej jest dosyc interesujacy i chyba (przynajmniej ja takiego nie widzialam) nie bylo takiego polaczenia z motywem napadu. Troche ten film ratuje gra aktorska, zwlaszcza Philip Seymour Hoffman'a, ale jakby ten film nie powstal to milosnicy kina niewiele by stracili.... No i do thrillera to temu obrazowi zdecydowanie daleko...