Wychowana w erze "Titanica", "Matrixa", "Fight Clubu", trylogii o Bournie. Wychowana na filmach Eastwooda, Allena, czy ostatnio na "Incepcji" nie miałam pomysłu jaką ocenę postawić filmowi z tak totalnie odległych mi czasów. Jestem rocznikiem 89', czyli jako widz doświadczyłam eksplozji technologicznej, rozwoju kinematografii. I teraz po seansie "Obywatela Kane'a" próbuję zrozumieć fenomen z 1941 roku. Nie da się tego zrobić, jeśli patrzy się z pryzmatu teraźniejszości, siłą rzeczy trzeba się cofnąć w czasie, aby móc być uczciwym wobec dzieła Wellesa.
Jak dobrze trzeba się znać na kinie, by móc kompetentnie podejść do tego filmu? A może to nie jest kwestia wiedzy?
Dokładnie tak! Wczucie się w starsze produkcje (nawet te nieme) wymaga po prostu dużego obycia z kinem tej epoki. Nie można wymagać od filmu niemożliwego czyli tego by się nie starzał. To my mamy spojrzeć na niego z perspektywy ówczesnego kina. Wystarczy dużo oglądać by zrozumieć mechanizmy rządzące filmami z lat 40 i wcześniej.
To nadal będzie za mało bo nie da się wczuć w 100%. Inna mentalność widza i twórców z tamtych czasów to bariera nie do przejścia.
Obywatel Kane to trudny film. Mówię to z punktu widzenia pasjonata kinematografii - od jej powstania do lat 1990 (nie interesują mnie współczesne produkcje). Oglądałem niezliczoną ilość filmów z lat 40, 50, nawet nieme filmy (Golem, Potiomkin, Caligari, Aelita) bardziej do mnie przemówiły niż dzieło Wellesa.
Ten film niestety zestarzał się w środkach (nawet Sokół Maltański z tego samego roku jest o wiele bardziej naturalny), aktorstwo jest tutaj trochę drętwe (i nie mówcie, że były inne standardy, itd. bo widziałem wiele starszych i lepiej zagranych filmów), zresztą, na końcu wspomniane jest, że dla większości aktorów 'Obywatel Kane' to filmowy debiut.
Wspaniała jest tu scenografia (studyjna, ale w połączeniu z dobrą grą światła daje wrażenie ekspresjonizmu z lat 20), ogólnie scenariusz i psychologia postaci magnata prasowego (z punktu widzenia różnych osób był za każdym razem inny). Świetnie ukazana tragedia postaci (człowiek, który ma wszystko, ale pozbawiony został dzieciństwa i marzeń, wszystko mu dyktowano, zatem on teraz dyktuje innym), jego brak samoakceptacji, oraz genialne zakończenie (wyjaśnienie 'Różyczki').
Cóż, pomimo tych drobnych wad, które niejednego odrzucą, nie wypada dać temu filmowi mniej niż 10. To arcydzieło, film przełomowy dla całej kinematografii, diament, którego rysy nie psują ogółu piękna.
Welles tworząc Obywatela ewidentnie chciał stworzyć "dzieło". Film nawet w czasach powstania nie "wchodził" łatwo.
Natomiast taki Hitchcock z założenia chciał pociągać za sznurki widowni i to ewidentnie czuć w jego filmach, są znacznie łatwiejsze w odbiorze dla obecnego widza.