Strasznie się przejmuję kryzysem wieku średniego. Ja jeszcze go nie mam, ale jak patrzę na ludzi, którzy zaczynają w wieku 50 lat uczyć się nowych języków, podróżować i ćwiczyć, to jest mi cholernie przykro.
Nikt tego nigdy nie zrozumiał, a ja tłumaczyłam i tłumaczyłam, że zwyczajnie czuję ich strach przed śmiercią i te próby przekonania siebie, że to jeszcze nie koniec życia są jego przejawem. Ale nikt mnie nie rozumiał. Tak samo jak znajomi, którzy nie chcą myśleć o umieraniu. Oni są szczęśliwi, a ja czuję, jak bardzo zrozpaczeni będą, gdy okaże się, że jednak są śmiertelni. To takie dziwne, dobijające uczucie. Ktoś może w ogóle wie, o czym mówię?
Człowiek w wieku 50 lat nie powinien rozwijać się, tylk ospocząć na laurach? Zapuścić brzuch i siedzieć w fotelu? Całe życie jest po to, by z niego korzystać, więc nie rozumiem dlaczego jest Ci przykro kiedy widzisz, że ktoś w tym wieku potrafi jeszcze stać na równych nogach. Odczuwam przejawy jakoby jakiejś zazdrości... no i strach przed tym, że Ty nie będziesz miała możliwości, jaką oni mają. Dziwnie interpretujesz szczęście człowieka i to chyba Ty ludzi nie rozumiesz, a nie oni Ciebie, ot co.