Tom Cruise jest ciekawym przypadkiem aktora, grającego tylko w dobrych i lepszych filmach (przynajmniej od iluś lat). O filmie "Ostatni Samuraj" było głośno. Mnie zniechęcił do niego zwiastun i plakat filmowy również. Tak czy siak zobaczyłem "Ostatniego Samuraja" w kinie i okazuje się, że nie zobaczyć go na dużym ekranie to byłby dopiero nieodpowiedni krok.
Jest to historia amerykańskiego weterana, który splamił swój honor udziałem w brutalnym mordzie na Indianach. Po wojnie popada w alkoholizm, uciekając od haniebnych wspomnień. Dla pieniędzy postanawia jechać do Japonii, aby szkolić tamtejszych żołnierzy w walce przeciwko Samurajom - niepotrzebnym już ojczyźnie wojownikom poddanym całkowicie Cesarzowi, jednocześnie walczącym z jego armią. Opowieść o honorze, poświęceniu i odwadze, choć przewidywalna i wcale nie oryginalna, jednak nie da się oprzeć wrażeniu, że jest przedstawiona w niesamowicie interesujący sposób. Głównie dzięki doskonałym kreacjom, nie tylko Cruise'a, ale też (albo przede wszystkim) aktorom japońskim. Film, po którym mamy wrażenie, że śmierć nie jest taka straszna, jakby się wydawać mogło i życie wcale nie jest wartością najwyższą.