Naprawdę żal mi ludzi, którzy piszą że niewiele im z tego filmu zostało w pamięci, albo że to gniot hollywoodzki. Cóż, każdy ma prawo do swojego zdania, to fakt, ale... Cóż to znaczy "hollywoodzki gniot"? Jest kasa, to i ludzie odpowiedni pracują przy filmie. I to widać. Na każdym kroku. Przemyślane ujęcia, koloryt, muzyka na najwyższym poziomie w perfekcyjny sposób zgrana z obrazem, lekki retusz komputerem tam, gdzie trzeba by dodac autentyczności szerszym ujęciom, dobrana obsada, w końcu piękne, wzruszające zakończenie, wyciemnienie... cięcie. Człowiek pozostaje ze łzami w oczach i własnymi myślami. Wydaje się jednak, że cały ten wysiłek idzie do kosza, bo grupa naszych tradycjonalistów zmęczona już jest perfekcją. "Autentyczność über alles!" I w ten sposób mamy całą masę brudnych, beznadziejnych, kręconych z ręki bez muzyki czy morału filmów. Niebawem wchodzi na ekrany film powstały na skutek nie wyłączenia kamery przez operatora. Orygnalny pomysł, wszyscy o których mowa powinni nań pójść. Będzie niezła jazda. Produkcja bodajże rumuńsko-kambodżańska, więc już punkt, że nie będzie to hoolywoodzkim gniotem... Ehhh...