Byłem na tym w kinie i nie miałem po nim najlepszych wspomnień. Jednak nie były one wtedy aż tak złe, jak wczoraj, kiedy obejrzałem ostatnią godzinę seansu (z szajsowatymi reklamami w środku) i o mało nie wybuchnąłem śmiechem, kiedy Cruise podarował miecz cesarzowi Japonii - ta scena po prostu powala swoją kiczowatością.
A wcześniej było równie schematycznie, sztampowo i niewciągająco, jak by się oglądało operę mydlaną w scenerii XIX-wiecznej, a nie poważny dramat kostiumowy. Wątek romansowy idiotyczny, doklejony, wręcz z dupy wyciągnięty - scenarzyści najwyraźniej traktują widza, jako osobę, która musi koniecznie raz jeszcze zobaczyć w filmie to, co już wielokrotnie widziała. Czyli - zwyczajnego idiotę. Cruise macha mieczem i tnie wrogów jak pokręcony, ale charyzmy to posiada niewiele - ot, zwykły jankeski chłoptaś, którego kopnął zaczyt przebywania pośród samurajów. Zaś w fakt, iż stał się on równie wielkim wojownikiem jak oni, zakrawa na parodię, gdyż aktor ten jest mało przekonujący.
Jedyną wartością tego długaśnego i rozdętego produkcyjniaka, jest jego strona czysto wizualna, tj. zdjęcia, stroje, scenografia i rekwizyty. Ale sama forma nie czyni z tego nieporozumienia rzeczy wartej zobaczenia. Nawet dla fanów samurajskich opowieści. Akira Kurosawa czy Toshiro Mifune mogliby "Last Samurai" co najwyżej szyderczo wyśmiać. Widz również ma do tego prawo.
zgadzam sie wpełni. dialogi do dupy. domyslałem sie co za chwile powiedza.
ale coz amerykanie juz tak maja. Chociaz jak widac pochamowali sie od umieszczenia mieczy swietlnych (a la gwiezdne wojny) zamiast samurajskich to sie ceni.
Otóż to, amerykańskie widowisko, któremu zabrakło klimatu. Cruise'a nie znoszę, więc wszelkie moje opinie o nim będą negatywne. Historia wybitnie naciągana (Tom stał się samurajem w pół roku, porzucił pieniądze i alkohol dla zasad ;)). Wątek romansowy- drewniany i totalnie nielogiczny. Jeśli warto to oglądnąć to dla scenografii.