Film made in USA aż do bólu. Wtórny, mało interesujący, nudnawy, opowieść nie wciąga, nie 'zagrała' na moich emocjach... Część scen z udziałem Toma Cruisa, które jak sądzę z założenia miały być wzniosłe i wzruszające były po prostu żałośnie zabawne, patetyczne aż do bólu. Tak jak zazwyczaj lubię oglądać pseudo-historyczne superprodukcje rodem z Ameryki, tak ten film był po prostu stratą czasu i bardzo mnie zawiódł. Ujmę to tak - póki USA robi filmy o rycerzykach, robin hoodach i im podobnych, póty umie jeszcze jako-tako stworzyć nastrój, ale kiedy zabiera się za orient, wychodzi z tego przykra opowiastka w której bezczelnie w oczy rzuca się nijakość, wyeksploatowanie tematu samotnego bohatera i jego przygód rodem z powieści fantasy. Bardzo się zawiodłam, a Tom w tym filmie (moim zdaniem) zupełnie się nie sprawdził. Może gdyby zamiast niego pojawił się aktor, który dałby radę stworzyć charyzmatyczną, intrygującą postać, film dałoby się znieść, ale naczelny scientolog Hollywood położył i tak marne dziełko. Odebrałam to jako... parodię Japonii i filmów z tego typu. Daję ocenę trzy - tak nisko, bo wobec wielkich oczekiwań 'Ostatni samuraj' okazał się gniotem i tak wysoko - bo muzyka jest naprawdę warta posłuchania.
Wydaje mi się, że filmy rozrywkowe i ich wartość można oceniać tylko w porównaniu do innych filmów rozrywkowych i tak też robię. Nie będę odwoływać się do dzieł światowej kinematografii, żeby pogrążyć 'Ostatniego samuraja', bo to się mija z celem. Film po prostu jest kiepski - w swojej kategorii, po której tak czy inaczej ciężko oczekiwać cudów.