Film wartio obejrzeć choćby dla muzyki, klimatu, kostiumów, pięknych widoków i Kena Watanabe. Sama historia przedstawiona jest w sposób interesujący, aczkolwiek momentami mogłaby zostać nieco skrócona - odniosłam wrażenie, ze reżyser chce "przygnieść" widza nadmiarem wspomnianych widoków i szlachetnych rozmów. Bitwy ukazane są w sposób wyważony i, czego się najbardziej obawiałam, nie zostały niepotrzebnie przedłużone. Sam Edward Zwick kładzie w "Ostatnim Samuraju" wyraźny nacisk na inne aspekty - i dzięki za to Bogu.
Natomiast co się tyczy Toma Cruise'a - nie uważam bynajmniej, żeby występ w "Ostatnim Samuraju" był jego życiową rolą - moim zdaniem był zbyt sztywny, zmanierowany (czyżby angielska oziębłość? U Amerykanina?) - i gdzie np. w "Interview with the Vampire" te cechy działały na korzyść bohatera, w "The Last Samurai" nie dodają mu chwały. Aczkolwiek muszę przyznać, że nie zagrał źle i świetnie wtopił się w opowieść... A to się przecież liczy.
Zwłaszcza dla Kena Watanabe. ;))) Od pierwszej chwili, gdy się pojawił nie mogłam się na niego nagapić. Fantastyczne miny, gesty, postawa ... prawdziwy samuraj. Do tego to chyba jedyny przystojny skośnooki aktor. ;)