Urzekła mnie przede wszystkim muzyka...tak, o tym trzeba wspomniec na poczatku. Pozniej urzekl mnie krajobraz za panem Cruisem. A jeszcze pozniej urzekl mnie nawet sam pan Cruise. No coz, bylo rowniez cos co mnie wkurzylo. Po prostu jakos tak zawsze wiem czego mozna sie po takich filmach spodziewac...chodzi mi tu o walke na koncu. Wszyscy polegli, ale mimo to samuraj - Cruise wyruszyl wraz ze swoja samurajska swita by uratowac honor (no tak, to akurat bylo piekne). Lecz niestety ostal sie tylko pan Cruise postrzelony pewno w ramie (to bardzo po "amerykanskiemu"), choc innych podziurawilo, ze szkoda gadac...byla sieczka, w kazdym razie piekna sieczka (czyt. piekne sceny batalistyczne)...ale razi mnie to, ze z pieciuset walczacych przezyl jedynie pan samuraj odnoszac niewielkie rany...coz, lepiej by zrobil gdyby bohatersko polegl na polu bitwy. Ale i tak sie poplakalam :P film dobry, polecam.