No to, to nie moze byc swietny film bo:
- nakrecil go Cronenberg, ktory wczesniej zrobil "Naked Lunch", "Existenz" albo "Crush", wszystkie rowno zakrecone, wszystkie z wizja i pomyslem;
- Miranda Richardson zagrala w nim dwie role, kapitalnie je roznicujac (ten akcent);
- Fiennes mamrocze do siebie, sprawia wrazenie regularnego wariata i gra tak, ze nie mozna oczu od niego oderwac
- Byrne ... jak to Byrne, lekko diaboliczny
- efektow nie ma, pajeczyna z dratwy i wloczki i wystaczy
- duszno jakos tak i lepko od wszechogarniajacego szalenstwa
- powolnie, statycznie sie fabula rozwija
I tylko nie wiadomo dlaczego tak wciaga i daje do myslenia. Zarowno o sensie, jak i konstrukcji dzieki ktorej ten sens zaistnial. Bo to moze nie jest swietny film. Tylko po prostu FILM.