Wszystkie postacie w tym filmie były irytujące, ale powiedziałbym, że absolutnie najbardziej wkurzającą była nie Evelyn, a Rafe. Przez cały film scenarzysta okłamuje widza, wmawiając mu, że to taki spoko gość, który troszczy się o kumpla i dziewczynę - podczas gdy w rzeczywistości jest zwykłym gnojkiem, który podrywa dziewczynę po to, aby zaraz potem zostawić ją na lodzie i ruszyć za ocean (oczywiście, podrywając ją, ani słowem nie pisnął, że się zgłosił - na ochotnika, dodajmy - do ekipy walczącej w Europie), przy okazji odmawia jej ciachanka przed rozstaniem (uzasadniając to iście kretyńską logiką) i jest cholernie zadowolony z siebie, kiedy widzi, jak Evelyn płacze z tęsknoty na peronie. Nie zapominajmy też o tym, jak to "opiekował" się Dannym - w rzeczywistości próbując kontrolować jego życie, a nawet narażając jego karierę poprzez wciąganie go w wygłupy pokroju zabawy samolotami w "cykora".
Sprawy bynajmniej nie ułatwia fakt, że cały ten żałosny trójkącik jest sztuczny jak diabli. "Romans" Rafe'a i Evelyn daje się ująć w dialogu "- Cześć, możemy być parą przez resztę filmu? | - OK, idę na to!". Podobnie fatalnie rozwinięta jest "przyjaźń" Rafe'a i Danny'ego - przedstawiona poprzez góra trzy sceny, kiedy to nie spędzają łącznie razem nawet pięciu minut i w rzeczonych scenach nie robią tak naprawdę niczego konkretnego, co by przekonywało o zażyłości ich relacji.