Byłem dziś w kinie, pełna sala ludzi. Niestety, rozczarowanie. Grą aktorską, prowadzeniem kamery i oldschoolowym klimatem, nawet tak świetnym jak u T. nie da się uratować braku scenariusza. Chociaż, tak czy siak, bawiłem się nie najgorzej. Dla DiCaprio, a w szczególności Pitta i jego bokserki chyba było warto. Aha, z Zawieruchy został w filmie maluteńki zefirek, no wycięli chłopa i zostawili dosłownie małe ochłapy. Za to Margot była, ale głównie... wyglądała. To zdecydowanie bardziej był jednak film o kinie i kinie w Fabryce Snów (może jeszcze o hippisach), niż o Mansonie (którego też praktycznie nie było) i Tate. No ale takie zbójeckie prawo pana T.