Czytam komentarze - w większości negatywne - że nuda, nic się nie dzieje, słaba gra aktorska, czasem pozytywne...
Ja nie wiedziałem, co o tym filmie mam sądzić, więc poszedłem do kina drugi raz.
Myślę, że kluczem do zrozumienia, "co autor miał na myśli" jest reklama papierosów na napisach końcowych.
Di Caprio z uśmiechem na ustach opowiada, jak to fajnie jest palić papierosy z filtrem itp., po czym jak pada słowo "cięcie", pokazuje, jaki jest naprawdę.
Cały ten film, to jedna wielka sielanka. Cały czas mi nie pasowały relacje między poszczególnymi postaciami - między Rickiem a Cliffem było słodko, aż się niedobrze robiło, Sharon Tate - serdeczna, miła, wspaniała kobieta - kino, grzeczne imprezy z przyjaciółmi, autostopowiczka. Dalej Rick Dalton - aktor z dorobkiem, który nie ma wiary w siebie, dąży do perfekcjonizmu, zrywa z alkoholem.
To było takie nieprawdziwe, sztuczne - przecież tak nie może być.
Nie wiem, jak się żyje i pracuje w Hollywood. ale nie wierzę, że jest tak cudownie. Jak jest naprawdę, mamy sobie sami wyobrazić po zakończeniu filmu...
Ponadto odniosłem wrażenie, że Tarantino chce się po prostu nami pobawić.
Wiele było takich scen, gdzie sposób prowadzenia kamery, odgłosy, zachowania aktorów wskazywały na to, że zaraz coś się wydarzy (szczególnie na ranczu filmowym hipisów), a tu NIC! O to chyba chodziło - zrobić nas w konia.
Zawsze ceniłem i nadal cenię Tarantino za jego konsekwencję, dbałość o szczegóły i wielki szacunek dla widza.
Kiedy chodzę do kina na filmy Tarantino, nie nastawiam się na nic. Zatapiam się w klimacie, który tworzy na ekranie i daję mu się ponieść. W całości. Bez reszty. A klimat to on potrafi zbudować.
A Leonardo Di Caprio powinien dostać Oscara za tę rolę.