Ogólnie było naprawdę bardzo interesująco, fajne motywy, wielu świetnych aktorów, Di Caprio i Pitt mistrzostwo świata itd. ale bardzo źle mi się ten film oglądało. Przez cały czas siedział mi w głowie obraz tragedii która tam się wydarzyła i z każdą kolejną sceną z udziałem Margot Robbie ten ciężar narastał. Apogeum zaś nastąpiło w scenie kiedy w dniu tragedii Sharon pokazywała pokój dla dziecka swojej przyjaciółce. Po tej scenie coś we mnie siadło... Oczywiście oglądałem do końca, ale ten wielki finał po prostu dla mnie nie zadziałał. Oczywiście byłoby super gdyby to właśnie tak się wydarzyło, gdyby członkowie grupy Mansona właśnie tak skończyli jak pokazał to Tarantino ale tak nie było i żadna romantyczna wersja Quentina tego nie zmieni.