OK, gra jak na tuzów aktorstwa przystało. I tych wielkich, w głównych rolach, i tych wielkich w epizodach. Level very high. Włącznie z naszym Zawieruchą. No i co z tego, że powiedziała jedno zdanie, ale za to jak … ;) Lata 60-te, piosenki, stroje, hippie, wszystko super. Ale scenariusz kwiczał. Ja dzielnie walczyłam ze snem. Mąż się poddał po pół godzinie. Walnęłam go w żebro jak zaczęło się dziać, czyli pod koniec. Pies wykosił wszystkich tuzów. Zasłużył na Oscara ;)
Ogólnie to moje filmowe rozczarowanie roku
Ps. Brad Pitt w tym filmie niezmiennie, a szczególnie w okularach przypominał mi młodego Redforda