Pragnęłam tego filmu tak bardzo, że w chwilach tęsknoty bezwstydnie molestowałam trailer. I teraz mentalnie szlocham.
(być może niesłusznie, być może nieracjonalnie) pragnęłam Kevina - jednostki tak spaczonej, tak desperacko jednoznacznej (a budzącej tak niejednoznaczne emocje), że oglądając, musiałabym przypominać sobie o tym, aby wziąć oddech.
(być może niesłusznie, być może nieracjonalnie) pragnęłam relacji pacjent - psychiatra, która będzie tak głęboka i nieoczywista jak "U niej w domu" (oczywiście emocjonalnie, nie przez pryzmat "profesji").
Subiektywnie słusznie, subiektywnie racjonalnie - jestem rozczarowana.
Całą skrzynkę punktów, jaka mi pozostała na dnie szafy obok słonia, oddaję Głównemu Bohaterowi. Ale on jeden to dla mnie za mało, żebym zgodnie z planem i zgodnie z utęsknieniem mogła się szarpnąć na dziesiątkę.
Tak niską więc dla mnie ocenę uzasadniam tym niedosytem, który zaowocuje tym, że wciąż będę musiała szukać nowego filmu, który wstrząśnie moim światem.