Film Kawalerowicza zupełnie nie pasuje do wyobrażeń o PRL-owskim kinie końca lat 50-ych. Żadnej martyrologii, praktycznie żadnych odniesień do wojny, żadnej propagandy komunistycznej...
Za to bardzo przypomina kino zachodnie np. francuskie. Gdyby aktorzy mówili po francusku - ten film spokojnie mógłby się rozgrywać np. w pociągu z Paryża nad Kanał La Manche.