Temat nieco przerósł panią reżyser. W niecałe 90 minut próbowała upchnąć absolutnie wszystko, co jej się kojarzy z tytułowym tematem. Są więc wspomnienia rodzinne, adopcje, handel dziećmi. Klamra (od propagandy jednego dziecka do propagandy wielodzietności) jest niezła, ale przejście między nimi średnie. Brakowało mi liczb w skali kraju, prowincji, już nie mówiąc, że Tybet i mniejszości etniczne traktowane były inaczej. Absolutnym nadużyciem jest porównanie sytuacji w Chinach do USA. Nie dziwi mnie to bardzo, Chińczycy są mistrzami w naginaniu rzeczywistości do gloryfikacji swojej ojczyzny, ewentualnie do "a u was biją murzynów". Ogląda się to dobrze, ale jeżeli ktoś ma pojęcie o temacie, to niczego nowego się nie dowie.