To nie jest dokument, ale produkcja inspirowana prawdziwymi doświadczeniami pana Krzysztofa Globisza, który miał udar i z tego wyszedł. Tutaj wciela się w osobę po udarze imieniem Adam, ale jednocześnie ogląda swoje filmy, w których występował, jego żona tak jak żona pana Globisza ma na imię Agnieszka i to jej jest dedykowany ten film, chociaż w sumie nie bardzo jest pokazane, by coś robiła poza martwieniem się... Cała konstrukcja filmu jest dosyć niejasna - balansujemy trochę między baśnią i twardą rzeczywistością, fantazją i marzeniami, przeskakując z jednego w drugie, nie mając poczucia osadzenia w jednym z tych punktów. Raz bohater dopiero trafia do szpitala, a już za chwilę widzimy, jak po wszystkim jest w górach, uśmiechnięty i ćwiczy sobie mięśnie twarzy. Co więc tak naprawdę oglądamy? Moja najlepsza odpowiedź brzmi: filmowy prezent dla pana Globisza, w uznaniu za jego osiągnięcie. I dla pani Agnieszki, która zapewne w rzeczywistości miała większy udział.
Nigdy nie będę miał ambicji do zostania policjantem spraw zabawnych i mówić widzom, z czego mogą i mają się śmiać, ale podczas seansu miałem ochotę ich zapytać: "Z czego wy się śmiejecie?" (wersja ugrzeczniona). Logopedka z cierpliwością ćwiczy z pacjentem, a widownia ma z tego bekę, no trochę szacunku ludzie. Przynajmniej faktem jest, że z tej tragicznej historii udało się zrobić film przyjemny do oglądania przez większość. Zamiast smutku i żalu, wszyscy się cieszyli na seansie. To jest jakieś osiągnięcie.