Mistrz Hitchcock byłby się w grobie przewracał, gdyby zobaczył co zrobiono z jego filmu. Nie chodzi o uwspółcześnienie, ale o to jak jego arcydzieło zostało niedbale potraktowane. A jeśli dodamy do tego reżysera, którym jest naprawdę niezły fachowiec Gus van Sant, pozostaje jedynie postawić pytanie: Jak to możliwe?
O ile początek jest całkiem przyzwoity, z dobrze zagraną rolą A. Heche, dalej zaczyna się coś psuć, a początek owych nieporozumień ma miejsce w scenie pod prysznicem, słowem żenada! Jak można tak zwalić ową scenę, że wyszła tak sztucznie i nienaturalnie, jakby komputerowo ktoś ją wykonał i do tego nieudolnie. Potem zastanawiająca jest scena jak J. Moore mruga porozumiewawczo okiem do V. Vaughna (czy to dlatego, żeby dać widzom do zrozumienia, że to tylko parodia, zrobiona z przymrużeniem oka, a może dlatego, iż oboje spotkali się na planie "Zaginionego świata" i teraz znów się widzą, nie wiem tego). Kolejne to morderstwo detektywa, które po prostu wprawiło mnie w osłupienie, nie wiedziałem czy śmiać się, czy płakać. Ale obejrzałem film do końca i okazało się, że był kalka w kalkę z oryginałem z dwoma różnicami (no, z trzema, bo trzecią są nowi aktorzy i inna ekipa): ten był kolorowy oraz zrobiony nieudolnie.
Reszta niech będzie milczeniem.