Zanim ktoś spróbuje mnie zrugać z góry na dół, proponuję przeczytać CAŁY mój komentarz.
Na wstępie - film dostał ode mnie ocenę 5/10, co oznacza, że wcale nie sądzę, żeby było to jakieś wybitne dzieło, ale też zdaję sobie sprawę, że nie jest to zupełna kicha, jak to co poniektórzy twierdzą.
Najpier minusy filmu.
W tym filmie nie ma w zasadzie nic ciekawego. Już w drugiej akcji, kiedy Vincent i Jules jadą samochodem da się zauważyć, iż nie będzie to widowisko wysokich lotów. Widzowie są świadkami rozmowy na temat palenia "Marii" w Amsterdamie (piszę z pamięci, więc nie pamiętam, czy akurat o marihuanę chodziło, czy w ogóle o dragi). Jest to rozmowa, która w normalnym filmie byłaby uznana za "spowalniacz akcji". Tymczasem w tej produkcji mamy więcej takich sytuacji. Choćby gadka Vincenta z Mią na temat koktajlu (piszę z pamięci) podczas kolacji w jakiejś tam knajpie. Generalnie, żeby nie ciągnąć wątku w nieskończoność, to, co wielu uważa za atut filmu, jest moim zdaniem zupełnym niewypałem. Ten film to dialogi, które miały na celu rośmieszyć widza. Ale zamiast zostać przedstawionymi w jakiś dobry sposób, mamy tu zaserwowany kiepski humor, który bazuje głównie na wulgaryzmach. Nie chcę nikogo obrażać, ale nie mam 15 lat, żeby podniecać się tyloma "fuck" i "fucking". Oponenci pewnie rzekną: "ten film to nie tylko same przekleństwa, to 3 niezłe historie i to z przekazem". No to teraz mój dowód, że film jest bez przekazu. Generalnie dużo osób mówi o metamorfozie głównych bohaterów, że ze złych stają się dobrymi. No to patrzcie: Pumpkin wraz z Honey Bunny nie przeszli żadnej metamorfozy. Kiedy wysłuchali długiego wywodu Julesa (w ostatniej scenie), miast oddać zrabowane portfele i gotówkę, oddają jedynie teczkę i portfel Julesowi (na wyraźny rozkaz Julesa, który przecież mierzy bronią do Pumpkina). Całą resztę zabierają ze sobą, a więc do końca zostają drobnymi złodziejaszkami, takimi szczurkami. No, ja tu przekazuje nie widzę. Ale idźmy dalej: Vincent - jest zły przez cały film, w zasadzie zabijanie innych przychodzi mu z łatwością. Ostatecznie też kończy marnie, zabity przez Butcha. No to teraz Butch - gangsterem wprawdzie nie jest, ale w filmie gra sportowca, któremu w głowie jedynie mamona. Oszukuje Marsellusa tylko po to, by samemu zainkasować kasę za swój wygrany pojedynek (od gangstera zaś wziął "siano" za to, że pojedynek przegra). Do końca się nie zmienia, choć prawdą jest, że wrócił po Marsellusa, kiedy tamten był gwałcony, choć nie musiał. Jednakże kto by nie wrócił, zważywszy na fakt, że sam miał być ofiarą gwałcicieli, więc miał interes, żeby wrócić. No i pewnie zdawał sobie sprawę, że uwolniwszy Marsellusa, ten zapomni o tym, jak został oszukany. Warto dodać, że na Butchu żadnego wrażenia nie robi zabijanie ludzi. Vincenta "sprząta" bez żadnych skrupółów (co jest jeszcze całkiem słuszne, zważywszy na to, że sam miał paść trupem, zostając zabitym właśnie przez czyhającego na niego Vincenta). Jednakże zabicie gościa w ringu spływa po nim jak po kaczce. Ta jego paniusia też ma nieźle w deklu. Tak więc Butch nie przyczynia się do tego, że "Pulp Fiction" jest filmem z przekazem. Marcellus jest rzadko pokazywany. Ostatnia scena z nim to akcja z gwałtem na nim, gdzie "zapomina" o tym, jak Butch zrobił go w konia, choć mówi mu, że ma spadać z miasta. Ale jakieś przemiany to tu nie ma. Gwaciciele - wiadomo, sukinkoty i tyle. Swoją drogą ta dwójka gwałcicieli złapała jakiegoś gościa, którego właściciel sklepu z bronią przetrzymywał w jakimś pomieszczeniu. Ani Butch nie zainteresował się jego dolą, ani nikt inny. Może dopiero potem Marcellus i jego świta mu pomogli, ale to tylko domysły. Mia - kobieta Marsellusa - wprawdzie nie klnie (przynajmniej ja nie słyszałem), ale ma pociąg do dragów, zresztą w jednej akcji prawie kończy to się jej śmiercią. Też raczej niezłe ziółko i nie robi na niej żadnego wrażenia to, że jej facet (Marsellus) wyrzucił przez balkon jakiegoś gościa za to, że ten zrobił jej masaż stóp. Metamorfozy nie ma. I ostatnia główna postać - Jules. Owszem, mówi, że się zmienia, że zrywa z gangsterstwem. Ale czy naprawdę tak wygląda metamorfoza człowieka, który ma na sumieniu innych ludzi? Gdyby się naprawdę zmienił (był wierzący), oddałby się w ręce sprawiedliwości. Przecież jako wierzący zdawał sobie chyba sprawę, że kara go nie ominie. Tymczasem on tak się zmienił, że choć zrywa z tą branżą (w filmie tylko tak twierdzi, dalsze jego losy są nieznane), to robi to głównie dlatego, żeby chronić swój tyłek, bo boi się, że któregoś dnia nie wróci z "akcji" (w filmie zmienia się, kiedy jakiś łebek strzela prosto w niego i w Vincenta i żadna kula nie osiąga celu). Ponadto jego pokuta to zapewne wylegiwanie się od teraz na jakiejś egzotycznej plaży (w końcu był na usługach Marsellusa, więc pewnie "zaskórniaki" miał). I dalej - nawet kiedy się zmienił nie kazał Pumpkinowi oddać skradzionych portfeli, a kiedy zginął niewinny człowiek (przez gafę Vincenta), tylko się trochę wkurzył, a potem zadzwonił po kogo trzeba i jął zdrapywał mózg z siedzień samochodu. No, ludzie, bądźmy poważni! jeśli już to jest to jedyna przemiana w filmie ze złego na dobrego, ale i tak niezwykle naciągana.
Kolejnym minusem (choć zdaję sobie sprawę z tego, że to czarna komedia) jest zbyt "lekkie" operowanie bronią i zabijanie ludzi przez głównych bohaterów. Zginął gość w aucie, bo Vincent niechcący pociągnął za cyngiel - luz, trochę poklęli, zadzwonili po jakiegoś facia, i żyjemy dalej.
Reasumując, głównymi minusami filmu są: brak jakiegokolwiek przekazu, zbyt obszerne dialogi, które są fundamentem filmu i w które czasem warto się wsłuchać, ale żeby od razu stawiać im pomniki. To luźne gadki, takie gadki-szmatki, gdzie bez wulgaryzmów się nie obejdzie i które spokojnie mogą przyprawić o radosny nastrój (w końcu to komedia), ale nic więcej. Miła komedia. Tyle. Filmu nie dodaje uroku nawet to, że można by zrobić z niego 3 różne filmy (jak niektórzy twierdzą), bo byłyby to 3 próżne filmy. No coś tam o żarciu było, kogoś się tam zabiło - film jakich wiele. Dlaczego od razu nazywać go epokowym dziełem?
Czas na plusy.
Na pewno sposób realizacji filmu. Widać wyraźnie zafascynowanie Tarantino filmami klasy B i C. Niemniej to jest plus, bo filmy z niższych klas zazwyczaj dużej kariery nie robią, głównie dlatego, że nie wchodzą nawet do kin. Wprawdzie ten film to klasa jednak wyższa, ale momentami da się wyczuć klimat filmów z niższych półek (np. podczas jazdy samochodem, gdzie mamy wyraźnie nakładany obraz czy sam tytuł).
Niechronologiczność. Bardzo, bardzo ciekawe. Ostatnia scena kończy się tam, gdzie zaczęła się pierwsza. Tu ogromny plus. Przez chwilę można się zgubić, ale tu niezła robota (choćby w porównaniu z filmem "The Grudge" [czy to japońskim czy amerykańskim], gdzie brak chronologii bardzo przeszkadzał w odbiorze).
Wspaniała muzyka. Nic dodać nic ująć.
Obsada. Tu bym wprawdzie nie przesadzał. Bo jak słyszę argumenty w stylu: "Noo co tyyy?! Przecież grał tam Travolta, Tarantino, Willis, już za sam ten fakt 8 gwiazdek ode mnie", to mnie mdli. To bazowanie na jakichś autorytetach. Dla mnie to niby-autorytety. Co to znaczy, że grała tam gwiazda? Dla mnie nic. Jednakże ode mnie największy plus leci do Bruce'a Willisa, świetna kreacja i zagrał w najlepszej scenie w filmie (akcja z gwałtem). Najlepsza scena, bo zwrot akcji był o 180 stopni, nie spodziewałem się, że właściciel sklepu z bronią zrobi z nich ofiary, tzn. spodziewałem się, ża zadzwoni na policję, a ta przewiezie ich na komisariat. A tu policjant wprawdzie przyjechał, ale tylko po to, żeby ich zgwałcić. To było niezłe. Gra Samulea L. Jacksona trochę mniej mi się podobała. Zresztą, to kwestia gustu, a o gustach się nie dyskutuje.
Kończąć, owszem, kilka plusów widzę, ale powiedzmy, że są to plusy pomniejsze, choćby muzyka, która jest ważna, jednak nie oglądałem tego filmu dla kilku kawałków (i to w kawałkach). Natomiast jak na tak chwalony obraz, to zwyczajnie za mało. Dialogi, które miały być głównym atutem filmu, były długimi dialogami o niczym okraszonymi dużą ilością przekleństw.
Dziękuję za uwagę. Oczywista wielu rzeczy tu nie wymieniłem (zapewne i po stronie minusów i po stronie plusów) z tego powodu, że film oglądałem gdzieś przed 2 tygodniami i nie chce mi się przypominać wszystkiego szczegółowo.
Dodam, że jestem gotów na polemikę z tymi, którzy się ze mną nie zgadzają, ale proszę kulturalnie, bo rozhisteryzowanym dzieciakom nie odpisuję.
Widzę, że użytkownik usunięty, ale odpiszę.
Film został uznany przez widzów, filmowców, krytyków, instytucje kulturalne za arcydzieło (Oscar i Palma za scenariusz) i zazwyczaj jest plasowany w pierwszej dziesiątce czy dwudziestce najlepszych/najwartościowszych filmów w historii kina. Kropka. Nie mam innego argumentu. I innego nie potrzebujemy.
Oczywiście, może Ci się nie podobać (bo jest o niczym), kwestia gustu, ale może Ci się również nie podobać Mozart czy Dostojewski.