Oglądając ten film właśnie takie naszły mnie (czarne) myśli. Z jednej strony szalony despota cesarz Neron który uważa się za żywego boga na ziemi i jest obiektem kultu a z drugiej apostoł w białych szatach który robi ludziom przysłowiową wodę z mózgu utwierdzając ich w przekonaniu że jesli wierzą w Chrystusa to gdy poniosą męczęńską śmierć a to było bardzo prowdopodobne w czasach Nerona, to na pewno pójdą do nieba. Tak więc wniosek z tej opowieści jest taki że religie tworzą tylko podziały na my/oni, ci którzy nie są z nami są przeciwko nam i albo zostaną siłą nawróceni albo czeka ich smierć, ci którzy gorliwie wierzą otrzymają niebo/syte wynagrodzenie a ci którzy nie wierzą/wierzą w coś innego czeka piekło/potępienie. Wszystko ostatecznie sprowadza się do fanatyzmu, konfliktu i wzajemnej przemocy. I tu nasuwają się pytania. Czemu akurat to moja religia jest taka wyjątkowa? Czy jeśli np. stanę się nagle ateistą albo zmienię wiarę na inną to automatycznie zamknie to drogę do mojego zbawienia?
Te pytania/dywagacje nie mające bezpośredniego związku z filmem może wydają się banalne jednak są tak proste i oczywiste że aż trudne do zdefiniowania i prostej, jednoznacznej odpowiedzi. Film daje do myślenia swoją drogą:)
Złem nie jest religia sama w sobie, chyba że w istocie odwołuje się do czegoś niedobrego lecz ciemna strona naszej natury. Nieusuwalna część natury, która właśnie przejawia się w nieodpowiednim pojmowaniu religii czy nawet wykorzystywaniu jej do własnych celów. Ale powtarzam to w pierwszym rzędzie nie wina religii lecz mrocznej strony natury człowieka.
Więc czemu tak naprawdę służy religia? Skoro nie tylko że nie zmienia natury człowieka na lepsze a jest wprost wykorzystywana jako narzędzie do niecnych celów to może lepiej gdyby jej nie było wcale. Gdyby nie powstało np. chrześcijaństwo to ci ludzie pewnie nie byliby pożarci przez te lwy, nie byłoby wypraw krzyżowych, przymusowej chrystianizacji indian i całej masy innych złych rzeczy.
To by nic nie zmieniało, bo to się wszystko bierze z natury człowieka, myślisz że przez inne religie nic się strasznego nie działo i nie dzieje np. islam. Zresztą jak być może widziałeś w "Apocalyptio" także w Ameryce Prekolumbijskiej odprawiano krwawe rytuały, to czy chrześcijaństwo by powstało czy nie to tu naprawdę nie odgrywa roli. Zresztą jak w pewnym filmie było powiedziane, że człowiek z natury jest potworem i dlatego potrzebne mu są prawa i religia.
Nie przepadam za Gibsonem reżyserem bo w jego filmach widać gloryfikację przemocy, wprost upajanie się krwawą sieczką.Za to doskonale teraz nadaje się on do odgrywania ról czarnych charakterów. Po drugie uważam że gdyby ludzie naprawdę stosowali się do nauk Chrystusa które właśnie głosiły jak ujarzmić tego egoistycznego potwora to świat stałby się lepszym miejscem. Jednak widocznie jest to droga zbyt trudna dla nas wszystkich, pokryta pewnymi wyrzeczeniami, akceptacją czyjejś odmienności czy pokorą. Więc zamiast tego pozostają pokazowe "smutne" obrządki i puste słowa.
jakkolwiek moja wiedza o realiach i religiach jest znikoma, śmiem zauważyć iż ta pierwotna, fanatyczna interpretacja Nowego Testamentu była lekarstwem na zepsucie Rzymu, gdzie każdy mógł ogłosić się jednym z bogów, każdy mógł stracić życie lub członki oraz gdzie pod koniec nie panowały już żadne wartości moralne czy etyczne. Dlatego szerzenie wśród ówczesnej zgnilizny wytycznych co jest dobre, a co złe, za co Bóg nagradza a za co każe, było jakby odbudowywaniem człowieczeństwa z zgliszczy.
Potem takim bogiem stał się papież i najbliżsi mu poplecznicy a oni sami zajęci byli obżarstwem, rozwiązłością seksualną i życiem w przepychu przy jednoczesnym trzymaniu wiernych w strachu przed gniewem bożym o ile nie będą stosować się do Boga/ich wytycznych.
To co dzieje się teraz w Iraku jeszcze bardziej mnie przekonuje do tego że trzeba zniszczyć wszystkie religie. Inaczej ciągle będą z tego jakieś konflikty, akty przemocy i siłowe nawracanie na jedyną, słuszną wiarę. Po kolejne jeśli Bóg jest tylko jeden i dający wolną wolę a religii wiele to wątpię żeby Boga interesowało w jakiego Boga się wierzy i jakich zasad przestrzega.
Owszem, po majestatycznym 'The End' w Quo Vadis (które notabene miało być pokrzepieniem serc dla Polaków pod zaborami, którzy walczyli o swoją świadomość narodową), historia ponownie zatoczyła koło. Nie będę już komentował kleru ani Watykanu bo o tym rzuca się dzisiaj na każdym kroku.
Niszczenie religii to nie jest dobry pomysł, ponieważ zasady różnych wiar, jakkolwiek nadinterpretowywane i przekręcane (również przez autorytety - kapłanów) są jakąś podstawką moralną dla ludu. Lepsza by była jakaś większa kontrola dla kleru.
Z takich religii popatrz na buddyzm - choć wyznawali go nieraz krwawi dowódcy i dyktatorzy, to jednak jako wiara sama w sobie, nie przyniósła nigdy ofiar. Jedyne ofiary to byli ludzie wierzący niszczeni np. przez komunizm - Tybetańczycy przez Maoistów itp.
Religia tak długo jest dobra, jak głosi coś dobrego dla siebie i innych, a autorytety nie narzucają wiary i przekonań siłą.
Ale buddyzm jest niezrzeszony, nie ma Boga, nie ma przymusu, nie mają też znaczenia niebo czy piekło po śmierci a oświecenie już w tym życiu. W ogóle nie nazwałbym tego religią. Po drugie samo oświecenie osiągnęli też ludzie którzy w ogóle nie interesowali się buddyzmem czy nawet nigdy nie medytowali. Nawet to że ktoś deklaruje się buddystą jest tutaj bez znaczenia. Co innego religie gdzie trzeba być członkiem czegoś, robiąc coś żeby osiągnąć jakieś zbawienie dopiero po śmierci.
W większości religii moralność wyrabia się człowiekowi jak rodzic małemu dziecko - to jest złe i za to kara, to dobre i za to nagroda. Czy sądzisz, że dziecko bez takich nauk będzie rozróżniało dobro od zła? popatrz na te wszystkie rozwydrzone bachory lub aroganckich, pustych nastolatków, popatrz na nierobów i pijaków, pseudo-podrywaczy i szmat; jest duża szansa że większość z nich została wychowana bezstresowo i przez to błądzi w życiu. Stąd sens nauki moralności, jak i religii w ogóle. Nie mówię, że mnie takie pouczanie bawi, ale jest wielu ludzi którzy potrzebują wyraźnych wytycznych w życiu, stąd potrzeba religii.
Buddyzm nie ma Boga, gdyż zakłada, że człowiek jest boski; nie ma piekła i nieba, ale jest dobra i zła karma - która płaci Ci dobrymi i złymi sytuacjami w tym życiu lub następnym (reinkarnacja). Buddyści to ludzie, którzy pragną rozwoju duchowego, którzy pragną poznać sens życia, ustabilizować się, odstresować metodami wewnętrznego wyciszenia, poznać odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Dlatego przeciętny buddysta to mądry człowiek, który dwa razy pomyśli, zanim coś zrobi.
Błąd. Nie ma czego szukać, wciąż poszerzana wiedza w różnych dziedzinach też jest bez znaczenia a samego rozwoju duchowego nie należy traktować jako długotrwałego procesu rozłożonego w czasie który kończy się osiągnięciem jakiegoś celu w bliżej nieokreślonej przyszłości.
@ Aerosol
"Po drugie samo oświecenie osiągnęli też ludzie którzy w ogóle nie interesowali się buddyzmem czy nawet nigdy nie medytowali. Nawet to że ktoś deklaruje się buddystą jest tutaj bez znaczenia. Co innego religie gdzie trzeba być członkiem czegoś, robiąc coś żeby osiągnąć jakieś zbawienie dopiero po śmierci."
Pozwolisz, że powiem ci jak to wygląda w chrześcijaństwie:
Otóż tutaj również warunkiem koniecznym do zbawienia nie jest bycie członkiem czegoś, deklarowanie się, medytowanie, modlenie, czytanie Biblii, czy nawet wykazanie jakiejkolwiek inicjatywy w tym względzie. Najłatwiej można to zastosować do ludzi żyjących gdzieś w dżungli, którzy w życiu o Jezusie nie słyszeli, a zbawienie osiągną za życie w zgodzie z sumieniem i prawem natury.
http://mozecoswiecej.pl/czy-poza-kosciolem-nie-ma-zbawienia/
poniżej wg mnie najważniejsze cytaty:
"każdy kto, otwiera się na głębię i bezwarunkowość miłości, przyjmując swe człowieczeństwo wraz z jego ograniczeniami i podejmując bezinteresowną miłość bliźniego, jest <anonimowym chrześcijaninem>"
„do zbawienia potrzebne jest więc w istocie jedno: iść drogą, którą szedł Chrystus i którą jest On sam dla wszystkich. Kościół jest zwiastunem nadziei powszechnego zbawienia w Chrystusie."
"Bóg przecież <pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy>(1 Tm 2,4). Chce żebyśmy kochali się wzajemnie i kochali nawet nieprzyjaciół, a co za tym idzie, pragnęli dla innych największego szczęścia czyli zbawienia."
No, ciekawy artykuł, lepsze teorie niż to przekonanie że skoro wyznaję daną religię to jest ona najlepsza i tylko to/ona gwarantuje mi zbawienie. Miłość, akceptacja teraźniejszego stanu rzeczy i szacunek do drugiego człowieka to coś uniwersalnego, dotyczy to każdego człowieka i jest w możliwości każdego człowieka, podobnie jak zbawienie. Tak przynajmniej odczytuję ja to z tego artykułu.
Dla mnie osobiście religia jest bez znaczenia, nie chodzę do Kościoła, mógłbym ale po co? Człowiek z dżungli może żyje w zgodzie z sobą i z otaczającym go światem nawet nie wiedząc kto to był Jezus, ja tego nie potrafię i nic mi w tym nie pomoże. Nie ma nadziei na zbawienie, prawdziwa jest tylko pustka i bez(nadzieja).
Wszyscy jesteśmy zgubieni, natura depcze nas jakbyśmy byli jakimiś robakami, zastępuje kolejnymi pokoleniami robaków do zdeptania. Ludzie jednak starają się tłumaczyć to jakimś wyższym planem, tworzą religie które mają im dawać nadzieję na coś mimo że ten świat nie ma żadnego innego celu w tym wszystkim niż powolne zabicie nas wszystkich. Być może to pesymistyczna wizja jednak pozbawiona wszelkich złudzeń.
W jednym filmie była poruszona taka kwestia:
"Co jest gorsze?
Prawda, która powoduje łzy, czy kłamstwo które wywołuje uśmiech?"
Czy Bóg istnieje?
Czy może został wymyślony?
Na szczęście my tego nie wiemy, dlatego możemy poszukiwać.
Według mnie On jest. Rzucił na ten świat różne tropy do poznania Go. Czy jeśli się Go nie znajdzie to czeka za to kara?
Byłby wtedy hipokrytą. On wie, że mylimy się.
Sądzę, że kiedy ktoś uzna przed Nim: Pomyliłem się.
Wtedy nie będzie aż tak źle :)
Człowieku, cala nasza historia kręci się wokuł Boga. Dla niego budowano olbrzymie świątynie, pisano wiersze, piosenki, według jego zasad żyto,dla niego zabijano, dla niego ratowano i poswiecano życie. Bóg to nasza historia.
Nie wiem czy to było normalne, że chrześcijanie szli dobrowolnie na śmierć śpiewając pieśni religijne, zamiast walczyć o życie. A taki film kilka lat po zakończeniu II w.ś. nabiera innego znaczenia: pokazano Nerona i chrześcijan zamiast Hitlera i Żydów, którzy tak samo dobrowolnie ginęli na wojnie.
Tylko że ten śpiew pojawia się tylko u Sienkiewicza. Żaden z historyków którzy opisują tamte czasy o niczym podobnym nie wspomina.
Jak mieli walczyć o życie? Jak przezyłeś na rzymskiej arenie to miałeś level Up i nowe, bardziej mordercze przeszkody i tak w nieskończoność albo cię poprostu dobijali za kulisami, oni nie mieli szans a ponieważ byli głęboko wierzący, nie obawiali się śmierci tak bardzo