Bardzo ciepły, klimatyczny film, pięknie pokazana i zagrana miłość głównych bohaterów, Reese całkowicie przejmująca. Fajnie pokazane jak ci artyści tworzyli zgrana paczkę, bez scysjj. Ale później osamotnienie gwiazd, którym ciężko jest poradzić sobie ze sławą i szukają ucieczki w nalogach, trochę uderzyło mnie, że przez długi czas nikt mu nie starał się pomóc.
Ale człowiek cały czas nie tracił sympatii do głównego bohatera, który był po prostu dobrym, wrażliwym i skromnym człowiekiem, strasznie go polubiłem i już sobie ostrzę zęby na lekturę jego autobiografii, nietuzinkowa postać!
Ale wg mnie głównym bohaterem filmu jest jego muzyka! Nie przepadam za filmami muzycznymi, ale tu kazdy kawałek słuchało się z przyjemnością pomimo że większość pierwszy raz w życiu. Już od pierwszego ujęcia to dudnienie nieodlacznego kontrabasu (z czasem zastąpionego przez gitarę basowa), tupanie nogą więźniów (ujęcie majstersztyk, cała ta pierwsza scena w więzieniu jak słuchać w tle muzykę rewelka)! Nie może mi wyjść z głowy, koncert w więzieniu Falsom rewelacyjny, a kawałek wybrany do filmu zagrany po prostu sztos (Cocaine Blues, na płycie jako pierwszy jest inny, ale to nieistotne): "i took a shot of cocaine and shot my woman down", "I cant forget the day I shot that bad bitch down" ;D no facet z jajem by zaśpiewać taką piosenkę w pudle na oczach naczelnika :))