W zasadzie tylko aktorstwo mnie nie zawiodło. No i może jeszcze zdjęcia. O muzyce się nie wypowiadam- mi osobiście ten typ nie leży, ale przecież innej w tym filmie być nie mogło.
Ale to co mnie zawiodło kompletnie to scenariusz i reżyseria.
Nie znam biografii Casha (oczywiście oprócz tej z filmu) ale sceny przedstawione w filmie były według mnie bardzo powierzchowne.
(nie będę odnosił się do biografii czy tak było naprawdę, będę pisał o filmie)
Początek filmu i już pierwszy duży zgrzyt- prawie do łeż rozbawiła mnie scena w której Cash poszedł do studia - jak w standardowym amerykańskim filmie najpierw dostaje odmowę lecz potem pobudzony piękną przemową zbiera w sobie siły i jakże by inaczej nagrywa płytę... Och...
Później Johnny jednym hiciorem powala USA na kolana, z miejsca staje się bożyszczem tłumów...
Po drodze są jeszcze narkotyki, ale to taki "słaby nałóg" że zaraz z niego wychodzi. Ot dziewczyna przypilnowała i po sprawie...
Rodzina - są, nie ma ich, Cash sławny to ni z gruchy ni z pietruchy znów są, ot tak cały czas chyba byli jakby wcześniej nie było między nimi zgrzytów. Widocznie o tym zapomnieli.
Rozumiem że życie Casha takie było, typowe dla amerykańskich gwiazd. Ale główne zarzuty kieruję do reżyserki która chcąc chyba zmieścić biografię w filmie i nie zanudzać widza długim filmem przedobrzyła. Przedobrzyła z płytkością scen i ich naiwnością. Denerwująca ilość wstawek z koncertów także nie wpływa pozytywnie na moją ocenę filmu.
Film nie ma żadnego przesłania, rzeczy zarówno dobre jak i złe z życia gwiazdy przedstawia obojętnie.
Mogę być atakowany bo z tego co czytam większości się podobał. I dobrze. Ale jak ktoś chciałby podyskutować na poziomie to zapraszam.
Aha, odnośnie oceny "Spaceru po linie". Nie wiem jak to się stało, że ten film ma ocenę trochę ponad 8, a Aviator coś koło 6,9. Owszem ten drugi film może nieco przeładowany, ale moim zdaniem bez porównania lepszy.
A żeby podbudować polskich filmowców to wcale nie uważam aby "Skazany na bluesa" (w grunice rzeczy film mierny) był gorszy od tej wysokobudżetowej produkcji hollywoodzkiej.
*reżysera miało być
Jako że post jest za krótki to dodam, że film ten jest typową biografią jakich jest setki, dodatkowo nie wnoszącą nic nowego. Stąd zapewne mój duży zawód, bo oczekiwałem nieco więcej spójności i głebszego spojrzenia na niektóre sprawy
Nie wiem czy jest tu za bardzo o czym dyskutować. Dla mnie film się podobał, i jednocześnie po jego obejrzeniu zainteresowałem się muzyką Johnny'ego Casha. Jeżeli Tobie się nie podobał, to nie sądzę, żebym mógł Cię przekonać do zmiany zdania.
"pobudzony piękną przemową zbiera w sobie siły i jakże by inaczej nagrywa płytę... Och... "
Obejrzyj jeszcze raz tą scenę i zwróć uwagę na to JAKĄ piosenkę śpiewa Cash (nie jest to coś co wymyślił na poczekaniu, jak np. Elvis ;))
"Później Johnny jednym hiciorem powala USA na kolana, z miejsca staje się bożyszczem tłumów..."
Zawiodę Cię ale tak to niestety wyglądało, w radiu czy w sklepach były cały czas nowości, na wyjście nowego singla danego artysty czekało się z utęsknieniem, a jak już był na listach przebojów danego regionu, potem statnu i w końcu kraju to to się rozrastało. Najpierw był bożyszczem niewielkiego tłumku, a potem coraz większych tłumów. Może takie mylne wrazenie odniosłeś po filmie ale zmieniające się w lewym rogu ekranu miejscowości i daty (swoją drogą chyba najżałośniejszy zabieg z możliwych, choć w biografii może nie tak rażący) też robią swoje.
Denerwująca ilość wstawek z koncertów? HEloO! Biografia muzyka jest zwykle filmem muzycznym :)
Jak to się stało że ma trochę ponad 8? Ano może dlatego że tworzy fajny klimat. Aktorstwo nawet jeśli się komuś nie podoba to godne podziwu. Ciekawe, pomysłowe rozwiązania w realizacji i dźwięku i obrazu. W moim odczuciu mimo że historia jest mocno pocięta, nie czuć specjalnych przeskoków (choć może dla mniej rozgarniętych osób, które do tego jeszcze wogóle nie mają pojęcia o Cashu, może to być trochę mylące). Wogóle ciekawostką jest że członkowie Tennessee Trio są tak podobni do oryginałów :)