I chyba nie dało się zrobić bardziej wymownego zakończenia. Niestety, to jeden z nielicznych filmow, w którym fabuła i gra aktorska stanowi fundament, podstawę na której buduje się kolaż scen. Forma dopełnia treść, statyka ujęć pozwla skupić się na meritum, nie odczuwa się przytłoczenia i przesytu fromą. Być może to domena kina z lat 70, ale nie znam filmu, który w tak przystępny sposób zoobrazowałby tę nudną prozę życia. Kryzys w małżeństwie, potrzebę samorealizacji, wychowanie syna, utrzymanie rodziny. Szarość życia, która towarzyszy człowiekowi bez względu na czasy, bez względu na miejsce. Czy dzisiaj, osmielilby sie ktoś podjąc tak oklepany temat? "Sprawa Kowalskich"?
No właśnie, dlaczego dzisiaj tak sporadycznie pojawiają się filmy z tak "oklepanymi" tematami społecznymi? Dotykające ludzi, opowiadające o ich zwyczajnych, skomplikowanych problemach, przejmujące, zachęcające widza do współodczuwania.
Dlaczego no? ;)