Russ Meyer w najlepszej formie. "Supervixens" to zakręcony misz-masz filmu przygodowego, kina drogi, stylowej erotyki i frywolnej satyry. Bohaterem jest tu niejaki Clint Ramsey, istny "pies na baby", za którym uganiają się wszystkie "lisice". Po trosze jest to kolejne wcielenie wolterowskiego Kandyda, tyle, że u Meyera praktycznie wszystko sprowadza się do seksu. Poczciwy Clint z reguły wcale nie ma ochoty bałamucić tych wszystkich szczodrze obdarzonych przez naturę niewiast, to one bałamucą jego. Twórca "Mudhoney" przy okazji jeszcze raz udowadnia, że jest prawdziwym człowiekiem-orkiestrą, samodzielnie odpowiadając nie tylko za reżyserię i scenariusz, ale i produkcję, montaż oraz zdjęcia. Rubaszny humor i skrajna niepoprawność owocują licznymi odniesieniami do nazistowskich Niemiec (Martin Bormann to doprawdy swój chłop!), erupcjami bajecznej przemocy (scena w wannie - majstersztyk) i umownością fabularną rodem z animowanych filmików Looney Tunes. Jazda na tyle szalona, że nie sposób zżymać się na czysto (s)eksploatacyjny charakter rozrywki, w jakiej specjalizuje się mr. Meyer. Nic, tylko podziwiać.