Dziś rano był pokaz specjalny dla dziennikarzy i historyków, szedłem obawiając się kompletnej klapy, jak się okazuje niesłusznie.
Takiej tragedii, jaką zapowiadał zwiastun nie ma. Ale nie ma też szału. Zaletą filmu jest niewątpliwie mniejsza ilość bogoojczyźnianego sosu co w ostatnich produkcjach o Drugiej Wojnie (chociaż spokojna głowa, jest go sporo, gęsto padają zwroty w rodzaju "Jak Bóg da", "Strzeż nas Boże", "Orzeł przetrwał to i Ojczyzna przetrwa"). Dobra jest też próba odbrązowienia jednowymiarowego dotąd wizerunku polskiego żołnierza; pojawia się zwątpienie, tarcia wewnętrzne, dezercje, zdrady... Daje to nadzieję, że w przyszłości o historii będzie się w polskim kinie mówić inaczej niż z kolan.
Sprawdziło się sprowadzenie stada gwiazdeczek, aktorzy grają nieźle, z jednym wyjątkiem - Roberta Żołędziewskiego. Takiego kawału drewna nie widziałem nawet w najgorszych sezonach Grzesia Rasiaka. Niestety Żołedziewski gra jedną z głównych ról, jego obecność katuje więc widza nieustannie. A jest to obecność bolesna niemal fizycznie. Nie rozumiem jak można było oddać tak ważną rolę takiemu beztalenciu.
NIe sprawdziło się, niestety, stosowanie efektów specjalnych zrobionych tak tanio, jak to możliwe (kuriozalna scena nalotu), czy blueboksa (realizacja wyjątkowo nieudolna). Dialogi niestety nie najlepsze, momentami sztuczne, kilka dziwacznych sprzeczności scenariuszowych (nie podam szczegółów żeby nei spojlować). Ale w sumie nie ma wstydu - jest to na pewno lepsze od "Bitwy Warszawskiej", przynajmniej próbuje rozpętać ważną dyskusję o intepretowaniu polskiej historii. Tylko dlaczego premiera jest 15 lutego, a nie 1 września?