Co tu dużo mówić - przyjemny film na wieczór, ale horrorem bym go raczej nie nazwał. Bardziej jest to czarna komedia. Znika makabra i poczucie zagrożenia z pierwszej części, pojawia się za to ogrom groteski - czy to dobrze, czy źle, nie jestem w stanie ocenić. Do oryginału podejścia nie ma - nie przestraszył mnie ani trochę, przeciwnie do wersji z 1974, która trzymała w ciągłym napięciu. Wciąż jednak jest to dobry film, z wartką akcją, dobrą scenografią i niezłymi efektami, wpisującymi się w konwencję... Pseudo slashera?
Jedyne czego mi brakowało, to większej ilości morderstw. No i Leatherface jakiś taki niewyraźny, porównany do swojej pierwotnej wersji. Za to Bill Moseley, którego znam przede wszystkim z "Domu 1000 trupów" i "Bękartów Diabła" Roba Zombiego - rewelacja. No i ogólnie druga część "Teksańskiej..." momentami potrafi zszokować i zaskoczyć. Jest też po prostu interesującym, szalonym, może nawet trochę "chorym" filmem... A takie właśnie uwielbiam.
Podsumowując - podoba mi się, plus występ Billa dodaje temu filmowi jeszcze większego uroku. Stąd taka, a nie inna ocena, dość wysoka, jak zapewne niektórzy mogli by powiedzieć.