To odpychający film, ale też niezwykle intensywny. Na wielu scenach po prostu odwracałam wzrok, bo ilość paskudności była dla mnie nie do wytrzymania. Jest w nim coś efekciarskiego, pomimo to nie można odmówić reżyserce, że potrafi wykreować atmosferę. Pewnie nie taką, w której chciałabym być choćby minutę dłużej. Zapamiętam go na długo, chociaż chyba wcale nie chcę.
Jest w nim o akceptacji lub jej braku, tęsknocie za rodziną i tak dalej. Tylko już ohydniej prawdopodobnie nie da się o tym opowiedzieć.
Samoranienie się, ranienie swojego dziecka, nagość niemalże na takim samym poziomie jak w filmach pornograficznych. Wielu osobom może to nie przeszkadzać, ale każdy ma inną wrażliwość. Dla mnie zbyt wiele było nagośći i odpychających scen (jak samoranienie się).
Rozumiem te brutalne sceny, czy tam ranienie siebie, ale gdzie tu była pornograficzna nagość? Pornograficzną nagość to masz w filmach takich jak Życie Adeli czy Nimfomanka ale w Titane? Sceny kąpieli to pornografia? Dzisiaj naprawdę ludzie mają jakąś awersję do kobiecego ciała.
Nie chodziło mi o to jaka ta nagość była, ale ile jej było. Może źle się wyraziłem. Po prostu według mnie to było efekciarskie zagranie w stylu Gry o Tron, gdzie co dwie minuty na ekranie jest golizna. Oczywiście to tylko moja opinia i nie musisz się z nią zgadzać.
A co nie mogła xD? Jakaś ustawa jest mówiąca, że nagość w GoT była wykorzystana prawidłowo i nie można tego podważać? :)
Ależ podważaj sobie ile tylko chcesz ;) Tylko jeżeli taki poziom nagości cię razi , to świadczy to tylko o twojej pruderyjności :D
Nie, świadczy o moim guście filmowym. Co innego w filmie erotycznym, pornograficznym, a co innego w filmie gdzie ta nagość zupełnie nie była potrzebna i umówmy się była tylko zabiegiem mającym wywołać sensacje.
To twoja opinia i oczywiście masz do niej prawo , ale według mnie bredzisz i wszystko ci się kojarzy z pornografią :)
Zgadzam się z Tobą. Teksty purytan obyczajowych typu nagie kobiece ciało jest w "normalnych" filmach zupełnie niepotrzebne i ma na celu jedynie wywołać sensację świadczą jedynie o zacofaniu osób je głoszących.
Gdy słyszę, że dla kogoś nagie kobiece ciało służy jedynie wywołaniu sensacji, to mam wrażenie jakbym się przeniósł do Afganistanu czy innego Watykanu i słuchał patriarchalnych fanatyków religijnych gardzących jakąkolwiek kobiecością.
Pytanie do zacofanych purytan: na plaży też nagość kobiet Was razi jak Talibów czy innych księży? Czy bardziej jak to było 100 lat temu, dopuszczacie pokazywanie się kobiet, ale jedynie w barchanach do kolan i szerokich koszulach? ;-)
Tak jak bardzo lubię "Grę o tron", tak rzeczywiście przez początkowe sezony ona była wciskana na siłę niemal do każdego odcinka, chociażby to nie miało żadnego uzasadnienia w scenariuszu. Ot - zagrania pod publiczkę i to grubymi nićmi szyte. Jak tego nie widziałeś, no to cóż... mało spostrzegawczy widać jesteś.
Wiesz, ja oglądam film ( serial ), a nie wykazuję się spostrzegawczością i wypatruję każdego kawałka odsłoniętego ciała ;)
Nawet jeśli pod publiczkę to może to także oznaczać, że publiczka często to lubi. Może twórcy nie zakładają, że publiczką będzie przeżarta dewocją i stabuizowana kraina nad Wisła? Z GOT pamiętam z sezonu na sezon coraz słabszą jakość , a nie sceny nagości. Jeśli pozostałyby we mnie te sceny to zapytałbym się siebie czy na pewno miałem 15 lat gdy je oglądałem, albo czy ktoś w dzieciństwie nie zrobił mi jakieś krzywdy, która w jakiś szczególny sposób zdeformowała moją wrażliwość na ciało, nagość i erotykę.
Tak, w czasach gdy masz nieograniczony dostęp w necie do najmocniejszych pornoli, ktoś się zgorszy w Polsce scenami seksu z GOT... nie w tym rzecz, chodzi tylko o sens w wkładania takich scena do serialu, kiedy nie wnoszą totalnie nic do fabuły. A tak to wyglądało w pierwszych odcinkach GOT, czyli dajmy tutaj cycki, że niby taki "odważny" serial mamy, to na pewno zwiększy nam się oglądalność. To było tanie.
Ale przecież ta golizna nie była praktycznie seksualizowana jak w "Grze o Tron". Seksualizację mieliśmy np w scenie otwierającej, ale tam akurat protagonistka była ubrana.
Serio trzeba być mocno zakręconym ideologicznie żeby nie uważać, że ten film nie jest obrzydliwy. Przecież on właśnie miał taki być. Taki był cel twórczyni tego obrazu.
Wyciekający z ciała olej silnikowy, łamanie sobie nosa, morderstwa nie wiadomo po co, ciało niby "tatusia" i jeszcze parę innych.
Jeżeli takie rzeczy Cię odpychają jak do tej pory jeszcze nic i Twoim zdaniem raczej nic już bardziej nie może, to... zaniemówiłem.
Łatwo zauważyć, że ten film jest pełen metafor. Symboliki. Zaniedbania ojca w relacjach z córką doprowadzają do wypadku. Córka w efekcie zaniedbań rodziców i wypadku ma problemy psychiczne. W efekcie woli seks z samochodami, maszynami. Nie umie robić tego z ludźmi. Zabija wszelakie przejawy ludzkiej miłości. Stara się z sobą walczyć. Z owocami swych zachowań. Jednak mimo prób zapobiegnięcia, przywołuje na świat podobnego do siebie potomka.
Ponadto ja dostrzegam w kontekście Polek i Polski jakie efekty mogą rodzić kwestie zakazu decydowania kobiet o macierzyństwie. Zmuszania kobiet do rodzenia, mimo tego, że mogą kompletnie nie być do tego przygotowane. A sam poród może zakończyć się dla nich śmiercią lub poważnym kalectwem. Natomiast z potomka stworzyć sierotę lub osobę, która zamiast otrzymać opiekę i wsparcie sama będzie obciążona takimi obowiązkami czy dramatami.
Bardzo niestandardowe refleksje. Jestem nieco zaszokowana. Ale jak to mówi Raczek - 50% odbioru filmu to my. I żeby nie było nieporozumień - naprawdę nie oceniam. Dla Ciebie był to film, który skłonił Cię do takich właśnie interpretacji. I to jest ok. Mnie jednak przerósł, chociaż doceniam metafory.
50% filmów to my, dlatego odepchnięta dosadnością mogłaś za szybko wystrugać swą opinię i nie dostrzec tego, o czym mówi koleżanka wyżej, a co w filmie w oczywisty sposób się znajduje :)
To chyba jednak kolega, przepraszam, ale kobiece rysy figuralne na profilowym Krzysia mnie zmyliły :)
W tym filmie nie ma nic o zakazie aborcji. Ludzie to zwykły body horror nastawiony na szokowanie, a nie rozprawa filozoficzna.
Ja bym raczej powiedział wszelkie okaleczenia, deformacje i reakcje jakie zachodziły w tym kobiecym ciele. Obowiązywania sobie ciała tak, aż pozostają blizny, rozdrapywanie skóry na ciężarnym brzuchu, rozstępy, miażdżenie sobie nosa który krzywo się zrasta, zapuszczanie zarostu, czy oczywiście czarna, gęsta ciecz wyciekająca z każdego otworu. Poza tym mieliśmy przebijanie czaszki przez ucho, wymioty, próby dokonania samej aborcji, próba wyrwania kolczyka z sutka.
To metafora mechanicznego seksu, który jest szczytem bliskości fizycznej i emocjonalnej na którą tytanowa bohaterka jest skłonna przystać.
Tytanowa oczekuje relacji bez zobowiązań. Bez głębszych uczuć. Nawiązując do symboliki z tytułu filmu określilibyśmy te relacje jako: chłodne, metaliczne. Natomiast propozycje przyjaźni czy następnie posiadania partnera(ki) - co rodzi zobowiązania -traktuje jako atak na własną niezależność i takich "napastników" emocjonalnych z nieukrywaną złością zabija.
Nie razi mnie ciało kobiety tylko patologia w tym filmie poprostu masakra a Ty dajesz 9/10 ??? Szkoda słów.
Podpisuję się pod każdym Twoim słowem.Też mam mieszane uczucia po filmie i miałem w trakcie seansu. Jednak klasa w opowiadaniu tej chorej historii i muzyka sprawiły,że oceniłem na 7.Pozdrawiam :)
Bardzo chętnie poczytałbym szerszej interpretacji w Twoim wykonaniu. Jedno zdanie to stanowczo za mało :)
Ale kiedy to ja właśnie do pierwszego wpisu się odniosłem. :)
"jest w nim o akceptacji lub jej braku, tęsknocie za rodziną i tak dalej" - to jedyne zdanie związane z interpretacją, reszta to opis paskudnych wrażeń jakie wywołał.
Akceptacja - OK, tęsknota za rodziną - OK, poszukiwanie miłości - OK...ale co dalej? Najbardziej intryguje mnie jednak surrealistyczny wątek motoryzacyjny. Stosunek z samochodem, ciąża i dziecko hybryda.
Dla mnie seks z samochodem symbolizuje "seks mechaniczny". Byle się zaspokoić. Jednak bez głębszych uczuć do innego człowieka. Bez zobowiązań. Liczy się własna przyjemność. Niekoniecznie przyjemność drugiego człowieka. Jeśli inny człowiek oczekuje od nas czegoś więcej, odwzajemnienia uczuć, to staje się ciężarem. Obciążeniem, którego trzeba się pozbyć.
Niechciana ciąża wynikajaca z "mechanicznego seksu" bez miłości z podobnymi sobie "stalowymi" osobnikami skutkuje przywołaniem na świat podobnego potomka.
Niestety są na tym świecie ludzie nie nadający się na rodziców. Zmuszanie ich do rodzicielstwa to wątpliwej jakości pomysł. W efekcie mogący wywołać przywoływanie na świat równie zaburzonego potomstwa. Obciążonego genetycznie. Jak i wychowywanego bez miłości.
W kapitanie straży pożarnej, widzę metaforę rodzica, który stracił dziecko. Jednak on chciał mieć dziecko i był gotów bardzo wiele poświęcić, by je odzyskać. Wykorzystał nadarzającą się okazję - mimo, że absurdalną - by wreszcie kogoś mieć. Cała nadzieja w nim, że wychowa jej dziecko na wartościowego człowieka. Umiejącego kochać i poświęcić się dla innych.
Ciekawe interpretacje, choć mam zastrzeżenie: nienadawanie się na rodzica jest bardziej złożone niż genetyka, nie można odziedziczyć tego, jedynie jakieś cechy, które mogą prowadzić do takiej postawy.
Czyż to nie to samo? Dziedziczenie cech, które robią z kogoś osobę niezdatną do rodzicielstwa, to nie genetyka? Ponadto Titane była wychowywana bez miłości (pokazuje to scena otwarcia w samochodzie z ojcem podgłaśniajacym radio). Co też dokłada się do efektu jej nie akceptujacej miłości "metaliczności".
Osobowość kształtowana jest mniej więcej (w zależności od cechy) w połowie przez geny a w połowie przez środowisko, np. Bouchard, Thomas J. "Genes, environment, and personality." Science-AAAS-Weekly Paper Edition 264.5166 (1994): 1700-1701.
Zatem, gdyby "nienadawanie się na rodzica" byłoby jedną cechą, to osoby identyczne genetycznie w połowie przypadków mogą być dobrymi i w połowie złymi rodzicami.
Za "nienadawanie się na rodzica" odpowiada jednak znacznie więcej cech.
Sprawa jest dalece bardziej skomplikowana. Nie ma genu złego rodzica, tak jak nie ma geny zdrady narodowej.
Ach, rozumiem już Twoje nierozumienie mnie ;).
Mimo, że nie wspomniałem o _jednym_ genie, a raczej (w domyśle) o całym genomie cech, dziedziczonych od rodziców (połowie od matki "tytanowej", a drugiej połowie od ojca być może z jeszcze innego metalu niezdatnego na rodzica), Ty dyskutujesz o jednym genie.
Owszem masz rację odnośnie tego jednego genu, ale Twoja racja niezbyt się ma do tego co napisałem.
Nie... spróbuję jeszcze raz.
Piszesz, że:
"Niestety są na tym świecie ludzie nie nadający się na rodziców. Zmuszanie ich do rodzicielstwa to wątpliwej jakości pomysł. W efekcie mogący wywołać przywoływanie na świat równie zaburzonego potomstwa. Obciążonego genetycznie. Jak i wychowywanego bez miłości."
"Dziedziczenie cech, które robią z kogoś osobę niezdatną do rodzicielstwa, to nie genetyka?"
"nie wspomniałem o _jednym_ genie, a raczej (w domyśle) o całym genomie cech"
Niektóre cechy osobowości są bardziej genetyczne, inne bardziej środowiskowe. Nienadawanie się na rodziców, o którym pisałeś na początku jako czymś dziedzicznym, składać się musi z wielu różnych cech. Nawet niespecjalnie wiadomo, których: neurotyczność/stałość (obstawiałbym neurotyczność), ekstrawersja/introwersja. To tylko dwa przykłady z tzw. wielkiej piątki (jest o nich w zacytowanym badaniu), wyróżnianych cech osobowości jest znacznie więcej. Weźmy jedną z cech (dla uproszczenia, bo wbrew temu co piszesz nie twierdzę, że jedna cecha decyduje o nadawaniu się lub nie na rodzica): neurotyczność. Genetyka odpowiada za nią w 40-60%, zmiejsza się z wiekiem itd. zob. np. https://en.wikipedia.org/wiki/Neuroticism#Genetic_and_environmental_factors
Powyższe to tylko część czynnyków wpływająca na nadawanie się na rodzica, ograniczająca się do osobowości. Do tego należy dołożyć choćby status materialny, stan zdrowia, uwarunkowania społeczne itd., które pewnie w sumie są istorniejsze niż osobowość. Wielka mozaika cech i czynników zewnętrznych. O dziedziczeniu nienadawania się na rodzica ("obciążonego genetycznie"?) nie może być mowy.
Dziękuję za ten wpis. Trochę poukładał mi w głowie chaos, jaki miałem po obejrzeniu filmu. Biegnę dodać 1 gwiazdkę, bo ewidentnie z własnej winy oceniłem film za nisko.
"Zmuszanie ich do rodzicielstwa to wątpliwej jakości pomysł." czyli przyzwolenie na mordowanie i to cudzymi rękami pseudolekarzy... gotów byś był na wydzieranie poszczególnych części ciała małej istoty z kobiecej macicy na prośbę "nieprzystosowanej do macierzyństwa"?
Aborcje raczej nie przebiegają w sposób opisany przez Ciebie ("wydzieranie poszczególnych części ciała" - przypomina to propagandę środowisk kościelnych). Na ogół przeprowadza się je do 12 tygodnia ciąży. Najczęściej w sposób farmakologiczny (mizoprostol). Zarodek w 12 tygodniu (3 miesiące) ma 5,8 cm i 14,4g wagi. 9-cio tygodniowy (ok. 2 miesiące) zarodek mierzy 2 cm i waży 2 gramy.
Płód nie odczuwa bólu do ok. 24 tygodnia. Percepcja bólu wymaga odpowiednio rozwiniętego i funkcjonującego układu nerwowego i świadomości. Dopiero około 24 tygodnia powstają pierwsze połączenia wzgórzowo-korowe.
Według analizy badaczek Uniwersytetu Kalifornijskiego w ciągu trzech lat po aborcji 95 proc. kobiet nie żałowało swojej decyzji o zabiegu. Negatywne emocje wystąpiły częściej u kobiet ze środowisk, w których aborcja jest stygmatyzowana.
Natomiast ograniczanie dostępu do aborcji wywołuje nastroje depresyjne i lękowe oraz zwiększa ryzyko, że osoba w ciąży podejmie próbę samobójczą lub zabije narodzone dziecko odczuwające już ból.
Gdyby świat był tak dziecinnie prosty jak księża go postrzegają, to również byłbym przeciwny prawu do planowania macierzyństwa (poprzez różne formy aborcji i antykoncepcji). Jestem chociażby bardzo niechętny jedzeniu mięsa, bo wiąże się to z cierpieniem zwierząt. Najchętniej nie zabiłbym nawet muchy. A gdy to uczynię, to czuję się przez chwilę jak morderca odbierający życie. Jednak prawdziwy świat niestety nie jest bajką dla dzieci. Czasem trzeba zabić muchę czy mysz i niestety czasem aborcja jest również mniejszym złem.
Plus aktorka-krzyżówka jako skrzyżowanie Igi Świątek z Phoebe Waller-Bridge, Petrą Kvitovą i Richardem Ashcroftem :-)
witam dawno nie widziałem takiego debiutu a na Lynchu i Cronenbergu się wychowałem, jestem odporny na makabrę w filmie ale kilka razy film mnie przetestował....stosunek z autem tego nie wymyślił by chyba nikt......czuwaj harcerze
Ależ wymyślił. Cormac McCarthy w "Adwokacie", a Ridley Scott to nakręcił, a Cameron Diaz zagrała.