Trudno, aby film „W stronę morza” pozostawiał bez wrażenia. Już sam temat jest dla mnie na tyle istotny, że i bez oglądania tego obrazu mówię eutanazji TAK. Mówię TAK nie tylko w przypadku wegetacyjnej formy istnienia w sensie fizycznym, również w przypadku tych wszystkich warzyw, które na poziomie duchowym z życiem nie dochodzą do ładu, a przede wszystkim w przypadku osób odczuwających ból nie do zniesienia w efekcie doznanych nieuleczalnych schorzeń, aczkolwiek może to być i ból spowodowany lękami egzystencjalnymi, niekiedy równie trudny do przezwyciężenia.
Sam Ramon jednak budzi we mnie mieszane odczucia. Nie jest frustratem, fakt: jest uziemiony, jednak wynika to po części z jego natury uparciucha. Ma i tak wyborne szczęście przebywania z ludźmi pokroju Manueli czy jej syna Javiera, którzy DOSŁOWNIE są na każde jego gwizdnięcie. Ludzie prości, w swej prostocie całkowicie oddani, a na dodatek wcale nie kwestionujący jego wyborów. Równie prosta, szczera i zarazem wdzięczna Rosa okazuje się w końcu wręcz nawet jego ostatecznym wybawieniem.
„W stronę morza” to dla mnie film nie tylko o bojowniku o prawo do eutanazji, to raczej film stawiający pytanie o to, czy w ogóle istnieje to coś, co w naszej nieustającej ignorancji ośmielamy się nazywać miłością.
przykro mi, ale nie istnieje coś takiego jak przypadek ekstremalnie obiektywny
w medycynie tak wiele zależy od psychiki - na czym zresztą bazuje znaczna część, o ile nie cała medycyna niekonwencjonalna, że silenie się na jakiekolwiek ustalenie obiektywizmu w odniesieniu do ekstremalności przypadku jest działaniem chybionym
To teraz robisz przeskok na medycynę niekonwencjonalną? Niebawem może przytulisz i Dr. Hackethala? ;)
chyba nie... on nie żyje... :) nie potępiałem medycyny niekonwencjonalnej - pisałem, że trudno nazywać kogoś z jej grona specjalistą w leczeniu czegoś
sposób leczenia jest wyborem pacjenta...
Wariowała tak, że nie zdziwiłbym się, gdyby wyskoczyła przez okno. Niestety nie zrobiła tego ;)
Jeśli chodzi o ludzkie życie, to osobiście uważam, że nie istnieje coś takiego, jak "obiektywizm". To pojęcie zawsze kojarzy mi się z dogmatami: jest tak, bo tak jest i tyle.
Oczywiście, że zdrowy również może dać świadectwo swojego człowieczeństwa. Ale jest to proste, nic nie kosztuje, a przez to i jego wartość jest wątpliwa i opiera się raczej na wierze, niż faktach. Łatwo być dobry, kiedy nic to nie kosztuje. Stąd prawdziwym testem jest według mnie komplikacja. Przeszkody, kiedy ma się coś do stracenia - to jest prawdziwy test.
Epikurejski styl życia do mnie nie przemawia. Rezygnacja jest pójściem na łatwiznę. Czasem oznacza odsunięcie bólu, cierpienia... można przez to jednak stracić coś w przyszłości, szansę życia. Dla mnie, nawet w cierpieniu byłoby niezwykle trudno zdecydować, choć nie mam złudzeń co do własnej osoby... Dlatego też nie potępiam tych, którzy decydują się na śmierć. Nie wykluczam, że niektórym byłbym nawet skłonny pomóc. Choć utrata przez nich nadziei zasmuciłaby mnie bardziej niż ich śmierć.
(A Hiob się nie poddawał.)
Nawet gdyby wyskoczyła, byłoby to działanie w szoku, ździebko niekontrolowane ;)
Może skoryguję ten obiektywizm: jeśli ktos mnie prosi o smierc, niekoniecznie musze jego zyczenie spełnić, poddaję jego sytuację własnej ocenie. Mój subiektywizm będzie obiektywny wobec jego subiektywizmu. Teraz lepiej, czy znów coś zakręciłam?
Chyba sobie nie wyobrażacie, że stoję na rynku i oferuję ludziom dawkę cyjanku, bo tak fajnie jest się pobawic w zadawanie śmierci. Przecież w ogóle o takiej sytuacji nie mówię. Potrzebne mi do tego stwierdzenie (pisemne) lekarza, a nawet obecność notariusza, który (pisemnie) sporządzi potrzebną dokumentację. No i wszystko, co by tam było prawem przewidziane. I oczywiście to ja mam mieć przekonanie, że nie wyrządzam więcej zła niż pożytku.
Już dzisiaj np. wiem, że mój mężczyzna skorzysta w sytuacji ekstremalnej (sic!) z tego ułatwienia zwanego eutanazją. I on wie, że ja też (o ile w ogóle będzie ona dla mnie dostępna).
Temat w ogóle nie jest nowy, tyle że ten akurat film postawił problem WALKI o eutanazję, natomiast filmy inne, jak chociażby Inwazja barbarzyńców, problem ten całkowicie pomija. Było pokazane odejście, ale nie w kontekście walki. I tu moje pytanie. Czy oglądając np. Inwazję właśnie nie sympatyzujemy z bohaterem, nie jesteśmy całkowicie po jego stronie, nie wyrywamy się w stronę ekranu ;) aby i przez nasze ręce przeszła ta pomocna szklanka, żeby siąść przy bohaterze i oddać mu ostatni (nawet jeżeli niektórym jawi się judaszowym) pocałunek?
A nie znasz świni człowieczych, które zaprzedałyby siebie i ciebie, w zwykłej codzienności, a w przypadku cierpienia powiędzą: będę cierpieć. Może im się to wyda bohaterskie. Dla mnie cierpienie ma się nijak do bohaterstwa, człowieczeństwa, czy czego tam jeszcze.
A gdy boli cię np. ząb, chyba nie zapierasz się by cierpieć, tylko jednak raczej sięgniesz po zbawienną pastylkę... Czy jednak nie?
Przypomina mi się inny film, niestety zakończony w moim rozumieniu tragicznie, bo pacjent zostaje ponownie podłączony pod wszelkie szlauchy, jakie pomocna szlachetna współczująca dusza specially for him odcięła, zresztą nie z własnej woli ale na życzenie zainteresowanego.
Chodzi o film antywojenny: Johnny poszedł na wojnę. Otóż Johnny jest pozbawiony kończyn oraz twarzy. Mija wiele czasu, zanim zda sobie sprawę ze swojej sytuacji. Traktowany jak ludzki wrak (hehe, gdzie to człowieczeństwo w codzienności, o które tak niby łatwo) przetrzymywany jest w jakiejś norze, nawet mu pościeli nie zmieniają, tyle że ma podłączone wszystkie przepisowe rurki, coby nie pomarł.
W końcu trafia się jednak ludzka pielegniarka czy salowa, która umieszcza go w jasnym słonecznym pokoju wietrzonym kazdego dnia. Johnny zaczyna się wtedy orientowac w upływie czasu, ale dociera do niego również, że jego sytuacja nie jest ciekawa. Po jakimś czasie już wie, jaki jest jego stan (nie widzi, nie slyszy, o zmysle smaku nawet mowy nie ma), tak bardzo wie, ze chciałby być pomimo swego stanu albo dzieki niemu przydatny. Ma nawet pomysł aby go obwożono i pokazywano na jarmarkach jako ofiarę wojny. Hehe, marzenie ściętej głowy.
Oczywiście nie jest w stanie porozumiewać się ani językiem ludzi ani aniołów, ale udaje mu się porozumiewać, co jest zaskoczeniem dla lekarzy, że w ogóle w tym stanie ten człowiek czuje i mysli, ruchem głowy, stale ukrytej pod jakąś blachą (bo pod nią nie ma nic, co można by nazwać ludzką twarzą), nadaje alfabetem Morse’a.
Kiedy w końcu już wie na pewno, że jest skazany na wieczne leżenie z podłączoną aparaturą wspomagająco-żywiącą, ten korpus imieniem Johnny prosi ruchem głowy o odłączenie go.
I zapewniam wszystkich czytających ten post, i jestem pewna, KAŻDY z Was zaciskałby kciuki do krwi, aby to życzenie zostało spełnione.
I zostaje ono spełnione, tyle że i „spisek” zostaje odkryty i najbliższa korpusowi o imieniu Johnny osoba zostaje odsunięta od opieki nad nim, a szlauchy wędrują z powrotem na swoje miejsce.
Słowo „nadzieja” w pewnych sytuacjach może brzmieć nawet śmiesznie. A Hiob rzeczywiście się nie poddawał, dlatego jego przykład przywołałam. Został nawet sowicie nagrodzony za swą wierność nie tyle życiu co Bogu.
Odzyskał nie tylko majątek ale i nowe dzieci do zycia powołał. Owszem, tyle że w tej uroczej opowiastce gdzieś nam umyka, że również STRACIŁ wszystkie swoje dotychczasowe dzieci.
Dla zabawy Hiobem i zachowania go przy życiu poświęcono wiele innych żyć: i ludzi i zwierząt.
Właśnie, ów obiektywno-subiektywny kontekst! To jest jeden z najpoważniejszych problemów eutanazji. Dlaczego człowiek bezradny, skazany na pomoc innych musi uzyskać ich aprobatę? W tym przypadku zwolennicy i przeciwnicy eutanazji idą ramię w ramię ignorując wolę danej osoby i wymuszając własną. Żongluje się tutaj prawami i racjami. Niby zwolennicy eutanazji są za tym, by szanować wolę cierpiącej osoby, a jednak...
Gdzieś powyżej napisałem (a może to w naszej rozmowie, nie pamiętam), że ja nie kwalifikuję przypadku Ramóna jako takiego, który uzasadniałby moją pomoc przy skróceniu jego życia. Jednak, gdyby Ramón był mi osobą bliską, w takim przypadku pomógłbym mu (mam nadzieję), nawet wbrew sobie, bowiem jego życzenie byłoby dla mnie ważniejsze.
Co do tego cierpiącego osobnika. To jeśli czyni to nie z masochistycznych pobudek, to dla mnie jest to jednak forma jego nawrócenia, zadośćuczynienia za swą pychę.
Co do bólu zęba, to źle trafiłaś. Kiedy rok temu zostałem pozbawiony ostatniego zęba mądrości, wolałem obyć się bez leków przeciwbólowych (ale to wynika z mojej niechęci do farmakologii w ogóle)
Ach, pamiętam ten film. I owszem, kibicowałem jego pragnieniu śmierci.
Hiob wytrwał. A straty jakich doznał (czy też, jakie ponieśli inni, tracąc swe życia), to już temat na zupełnie inną dyskusję.
Choćby dlatego niech czeka na uzyskanie aprobaty, że mądra odmowa może pchnąć i otworzyć oczy :-)))
Mówiłam o przypadku, gdybym miała być wykonawcą woli, wtedy oczywiście poddaję dany przypadek ocenie. Tak jak bliskiej załamania osoby też nie poklepuję po plecach i nie użalam się nad nią, niekiedy nawet potrafię ryknąć, zależy co akurat uznam za słuszne, albo milczę jak grób, niech sobie sama szuka odpowiedzi.
Jeżeli widzę szansę na inne rozwiązanie, odmawiam. Tak jak odmówiłabym Jezusowi wydania go (dopiero by się zdziwił!)
Ja też nie kwalifikuję przypadku Ramóna jako takiego, który uzasadnia wsparcie w dążeniu ku śmierci. Ale być może niedostatecznie jego problem został w filmie przedstawiony.
Do tego ciągle się uśmiecha. Jest dowcipny. Jest uroczy, cyniczny na bardzo przyjemny sposób.
Niekoniecznie musi to być zadośćuczynienie u tego mydłka, to może też być pycha pure.
Nie udało mi się z zębem, szkoda, szkoda... Tak bym chciała znaleźć jakąś jedną malusieńką rysę w Tobie i, na Zeusa, nie znajduję!
Jednak z drugiej strony, takie aprobowanie czyjejś decyzji podług własnego światopoglądu moim zdaniem nijak ma się do eutanazji. To raczej bliższe jest walce o prawo do mordowania bez konsekwencji ludzi, których chce się zabić. Bo przecież nie decyduje o tym wola osoby cierpiącej, ale wola osoby postronnej (nie cierpiącej). Natomiast eutanazja dla mnie to akt miłosierdzia, a więc akt, w którym mniej istotny jestem ja, a bardziej istotna jest osoba, której pomóc pragnę (nawet - a może przede wszystkim właśnie - jeśli jej poglądy są odmienne).
Oj rysy to ja mam i to olbrzymie. Na szczęście dla mnie patrzysz nie tam gdzie trzeba :))
Dlaczego? Eutanazja to chyba niekoniecznie zabójstwo ze współczucia (może być ale nie musi, mogę zabić choćby dlatego, bo właśnie żadnych uczuć już nie żywię do danej osoby, a tylko spełniam jej życzenie, bądź dopuszczając się nawet nadużycia zalegalizowanej eutanazji zadaję tę śmierć WBREW życzeniu w interesie partykularnych interesów, straszne ale prawdziwe, taka jest praktyka; co innego teoria, co innego praktyka; ja przedstawiłam ledwie moją teoryjkę).
Nie mogę przecież (tzn. ja nie mogę) zabić wbrew sobie, więc jest dla mnie oczywiste, że powiedzmy odmawiam, a osoba taka niech dalej szuka łagodnej śmierci u innych wykonawców, choćby i w organizacjach świadczących takie usługi.
Nie łudźmy się, również pacjent prosząc o śmierć może stosować formę szantażu. W gruncie rzeczy może to być zwykłe wołanie o miłość, której ma w sobie niedostatek. Więc: zabij mnie – mówi. Choćby i TYLKO po to, aby ode mnie usłyszeć: nie mogę tego zrobić, tak cię kocham, kocham, kocham!
Ludzie „zdrowi“ potrafią się sprzedać dla tego jednego i jedynego w swoim rodzaju słowa, a co dopiero chorzy, częstokroć naprawdę niedopieszczeni, być może nawet z tego braku właśnie uciekający w chorobę. Więc jak najbardziej mam prawo, a nawet niekiedy powinnam odmówić.
Twoje rysy to „małe pęknięcia w monolicie niewzruszonej cnoty“... :-)))
Hehe, ciekawe, gdzie powinnam w takim razie zajrzeć ;)
No ja jednak zabijania wbrew nie uznaję za eutanazję...
Dla mnie eutanazja powinna się łączyć własnie ze współczuciem, miłosierdziem. Bez emocji jest to po prostu sformalizowany proces pozbywania się odpadków biochemicznych.
A co do owej gry w zabijesz mnie czy nie, to tu akurat się z tobą zgadzam.
Oj nie zdradzę swoich słabych punktów :)))))
Teraz troche z innej beczki:
Nieslychany byl dla mnie przypadek wspolczesnego kanibalizmu, jaki wydarzyl sie kilka lat temu w Niemczech. W internecie ktos dal ogloszenie typu: chetnie Cie zjem. Zgloszenia tu a tu.
I bylo zglosznenie i konsumpcja nastapila takze. To nie zart.
Pozniej gosc zglosil na policji akt spozycia blizniego. Policjanci przyjeli zgloszenie i tyle. Kanibal wyszedl nie zatrzymywany przez policje. Hehe, brak paragrafu, luka prawna?
Sam zawrocil na komisariat i poprosil o zatrzymanie. Niestety nie znam dalszych losow sprawcy. W procesie chyba trwa doszukiwanie sie defektu psychicznego.
Ho, ho, to przyjdzie mi z mikroskopu skorzystać;)
Kanibalistyczne fantazje motywem morderstwa
Zabił dla przyjemności
Ralf M., 41-letni gej, znajduje się od wczoraj w policyjnym areszcie. Do komisariatu zgłosił się sam, zawiadamiając, że zabił swego znajomego. W mieszkaniu Ralfa w berlińskiej dzielnicy Neukölln policja znalazła w czwartek poćwiartowane ciało mężczyzny.
Z jego zeznań wynika, że w czasie krojenia ciała przeżywał "kanibalistyczne fantazje". Nie znaleziono jednak dowodów, aby Ralf M. jadł ciało swej ofiary. Jest nią 33-letni nauczyciel muzyki, również z Berlina.
Sprawca i ofiara poznali się dwa tygodnie wcześniej za pośrednictwem Internetu i od tego czasu spotkali się dwa razy, organizując sadomasochistyczne seanse seksualne. W czasie trzeciego spotkania Ralf M. pozbawił swego partnera życia za pomocą śrubokrętu. Scenariusz tej zbrodni przypomina głośną trzy lata temu sprawę Armina Meiwesa, który po zabiciu swego partnera seksualnego żywił się przez jakiś czas jego ciałem poćwiartowanym i przechowywanym w zamrażarce. Meiwes zabił jednak swą ofiarę na jej wyraźnie życzenie, co zostało udokumentowane na taśmie wideo. Dlatego został skazany na stosunkowo łagodną karę ośmiu i pół roku pozbawienia wolności za zabójstwo, a nie morderstwo. Jak twierdzi policja, w przypadku Ralfa M. można mówić o morderstwie, gdyż wszystko wskazuje, iż ofiara nie wyraziła zgody na pozbawienie jej życia.
Ralf M. uchodził w swym środowisku za wyjątkowo spokojnego i zrównoważonego człowieka. Jest bezrobotny i dorabiał świadczeniem usług malarskich. Często przebywał w domu, gdzie bawił się z swym kotem. Partnerów szukał przez Internet. Taką samą metodę stosował Meiwes, nie kryjąc przy tym swych kanibalistycznych preferencji, nawet po zabójstwie. Policja zainteresowała się jego osobą po otrzymaniu sygnału od jednej z osób będących w internetowym kontakcie z Meiwesem. Od tego czasu niemiecka policja stara się monitorować podejrzane internetowe strony czatowe. Nie brak bowiem takich, na których przedmiotem wymiany poglądów są fantazje kanibalistyczne.
http://kara_smierci.k-raj.com.pl/ksniemcy.htm [kara_smierci.k-raj.com. ...]
"Osobiście, jako osoba zdrowa, mogąca wypowiadać się zupełnie teoretycznie" - ano właśnie... Jak przeczytałem, cały wątek roztrząsają osoby mające z eutanazją związek wyłącznie teoretyczny.. zupełnie jak Ci recenzenci filmu, którego jeszcze nie widzieli ale już im się podoba-nie podoba.. Stańcie OSOBIŚCIE Wy wszyscy w obliczu opisywanych przez siebie tragedii ludzkich, oskarażeń o tchórzostwo wobec problemów życia, zaprzedania człowieczeństwa itp itd.. i dopiero wtedy napiszcie o eutanazji, sprawdźcie jak Wasze teoretyczne domniemania o prawości, o chrześcijaństwie, o zachowaniu godnym człowieka - jak one zachowają się wobec Waszego stanu zdrowia/ducha, bądź stanu Waszych bliskich.. Okrutne? A jakże. Ale tylko w ten sposobó poznacie to o czym tak tu roztrząsacie.. Dopiero wtedy będziecie mieli ten "film" przed oczami, w zasięgu ręki, i będziecie mogli napisać "recenzję" o tej "jakżesztakmożności" eutanazji...
ano... ja stoję, bo taka moja praca... i stalem osobiście wobec bardzo rodzinnego problemu - ale nie uważam, by to cokolwiek miało do rzeczy - PO TO dano człowiekowi rozum, by z niego korzystał... nie wszystko trzeba sprawdzać empirycznie - wierzę, że nie potrafię latać, że ogień parzy, że w gniazdu jest 230 V, które mogą mnie uśmiercić... Ty oczywiście możesz sprawdzać...
Obejrzałem film kilka dni po „Inwazji barbarzyńców”. Dał dobrze w zmaltretowaną głowę. Powoli chyba dochodzę do siebie i mogę formułować J.
Bardzo trudno (łatwo?) wypowiadać się na temat bezpośrednio nie dotyczący. Księża świetnie znają się na pornografii, bezmacicze feministki na regulacji narodzin, politycy na wysokości najniższego wynagrodzenia, a cała reszta na piłce nożnej i medycynie.
Czy zdrowy, młody człowiek może wymyślić co zrobiłby gdyby sam musiał prosić o „wyzwolenie”. Czy prawo do eutanazji to niezbywalne prawo do życia, śmierci i decydowania o sobie, czy egoizm i wygodnictwo i (sic!) hedonizm? A co gdyby musiał tego wyzwolenia udzielić/dokonać/wykonać? Czy to przerysowana karykaturalnie wolność wyboru, czy doskonała miłość i poświęcenie? A może zbrodnia?
Dawno temu wymyśliłem sobie „plan” w przypadku, gdybym znalazł się w sytuacji w jakiej znalazł się Ramon czy Remy – wino, przyjaciele, radość i w końcu śmierć wypływająca z życia, jako nieodłączna jego część. Można odejść z klasą, ba nawet poczuć się przez tę jedną chwilę bogiem, będąc ponad nią. Młodzież to lubi, to może się podobać. Ale skąd dziś mam wiedzieć, czy nie będę kurczowo trzymał się tych ochłapów egzystencji, jedynej rzeczy jak mi pozostanie. Wierzcie mi, większość umierających, nawet bardzo cierpiących nie chce odchodzić, przyzwyczajają się powoli do swojego złego stanu i chcą, aby trwał, nawet jeśli ktoś nazywa ich „warzywem”. To zazwyczaj ci zdrowsi mówią półżartem o „jakimś zastrzyku”. Jak słusznie zauważył Nikky chęć śmierci wynika najczęściej z depresji, a nie z cierpienia.
Czy możemy oceniać rodzinę Ramona, która jest od niego uzależniona. Oni nie żyją dla siebie, tylko dla niego – nie rozmawiają ze sobą i o sobie, tylko o nim i jego problemach – to ich życie, w tym czują się spełnieni. Dlatego boją się chwili, kiedy go nie będzie i źle znoszą jego decyzję. Chyba nie umieją kochać, jak chciałby tego Torne (czy ktoś umie?). Z drugiej strony bohater odchodząc, ucieka i unieszczęśliwia kilka osób – miłość własną silną u niego wyczuwam J. Podobnie ma się rzecz z Julią i jej mężem, który źle znosi zbliżenie żony z Ramonem, jej ciągłe nieobecności i odżywa, gdy decyduje się ona żyć, a de facto wraca do niego, nadając z powrotem sens jego życiu. Czy to rzeczywiście wynaturzenie uczuć i egoizm... Mam wrażenie, że rzeczy, a zwłaszcza osoby po przemyśleniu jawią się zupełnie inaczej niż podczas oglądania filmu. Nie tylko ksiądz, którego próby przekonania Ramona do życia początkowo tylko śmieszą, a który wzbudza szacunek, czy prosta Rosa, która okazuje się uosobieniem miłości absolutnej.
Poprzez dalekie od sielanki i w sumie dość brutalne przedstawienie śmierci, z którą widz przez cały film próbował się oswajać Amenabar chyba chce oddać jej szacunek i podkreślić powagę problemu. Dlaczego pokazał tylko dłonie przygotowujące truciznę. Dlaczego rozbił odpowiedzialność? Czyżby nie miał odpowiedzi na podstawowe pytanie – czy można dopuścić do zaistnienia w świadomości i w końcu także w prawie Anioła Śmierci.
Trudno dyskutować na trudny temat, zwłaszcza że obraz budzi bardzo żywe emocje. Nie ma jednoznacznej, właściwej oceny bohaterów filmu, jak nie ma dobrego rozwiązania prawnego. Niestety nie unikniemy kiedyś nasilonej debaty bezmózgich polityków, którzy uwielbiają sobie powiesić modny temat gdzieś na sztandarze dowolnego koloru. To smutne bardzo – temat za poważny.
Owszem, wiem, że możemy równie dobrze i w niewyobrażalnym cierpieniu trzymać się kurczowo życia, zresztą sama znam taki przypadek z rakiem kości, kobieta jeszcze w dniu śmierci kurczowo czepiała się życia. "Chcę żyć, tak bardzo chcę żyć". Być może również ja nie będę pragnęła niczego bardziej niż nadal żyć pomimo cierpienia, jednak: chciałabym mieć ten komfort, że w każdej chwili mam prawo poprosić o humanitarną śmierć, nie mam obowiązku z tego prawa korzystać, ale bardzo chciałabym je mieć, móc zdobyć środki uśmiercające nie zaprzedając duszę diabłu tylko drogą oficjalną, co nie znaczy, że mają być one ogólnodostępne...
przeczytałam wszystkie komentarze tutaj.. i zastanawiam się .. DLACZEGO większość z Was uważa iż śmierć w cierpieniach jest 'niegodna' , 'niehumanitarna' itd.... 'każdy ma prawo umrzec godnie'..itd
czy to poniżające??? aż boję się umierac w tych czasach (choć młoda jeszcze jestem)... czy mam się wstydzić tego że umieram? .. czy za x lat (lub szybciej może nawet jutro.. kto wie?) nie będe mogła umrzec po prostu z powodu choroby w cierpieniach (tak tylko pisze ..wiem że nie jest to po prostu).. tak jak to się dzieje od wieków.. bo wiem że spotkam się z wieloma opiniami że ja w moim stanie to już powinnam dawno poddac się eutanazji.. bo to nie humanitarne tak umierac... to absurd... kto nie potrafi dobrze żyć od wszystkiego ucieka.. nie bedzie umiał tez dobrze umrzec i z godnością... eutanazja to wg mnie ucieczka właśnie... to samobójstwo i to cholernie tchórzliwe... bo każe na to zgodzić się najbliższym... zaakceptować to..to tak jakby ktos kto che się zabić chciał usprawiedliwienia zanim to zrobi.. zapomina że Ci którzy zostaną tu na ziemi jeszcze wciąz będa musieli z tym żyć...
uważam że to naprawdę cholerny brak miłości do nich zwłaszcza gdy kochają i są na każde zawołanie...
jeśli o depresję chodzi (w wyniku której to własnie przychodzi do głowy myśl o śmierci..) ...zamiast tyle o tym rozprawiac może niech każdy spostrzeże w swoim otoczeniu osobę która boryka się z życiem nie radząc sobie i postara sie jej pomóc.. i w ten sposób nie "zmusza" jej i siebie poniekąd do takich wyborów jakim jest eutanazja..za czy przeciw..
chyba lepiej zapobiegac niż leczyć
ludzie nie popadajmy w skrajności..
to tyle
pozdrawiam...
Przeciez nie o wstyd chodzi co raczej o jakosc życia, o przypadek, ze ani w tym juz jakości zadnej nie ma, ani nawet i prawdziwego zycia, ktorym skadinad na co dzien mamy okazje sie cieszyc.
Smierc w cierpieniach moze byc i nad wyraz godna, a nawet moze i godna czlowieka, i moze nawet nie bede miec nic przeciwko temu, by umierac w cierpieniu, moze mi to nawet przyczyni tej godnosci, o ktorej mowisz (jednak chyba raczej w oczach innych a nie wlasnych), ale równocześnie chce miec furtke, ze o ile nie bede mogla tego bólu więcej znieść (pewnie powiesz: wszystko da sie zniesc), miec prawo poproszenia o skrócenie mojego bólu. I mozliwosc spokojnego odejscia ze swiata a nie np. w konwulsjach wyjac i przeklinajac swiat, zamiast zegnajac sie ze swiatem i blogoslawiąc go.
Samym slowem "milosc" operujemy natomiast zbyt często i nie do końca pojmując jego znaczenie.
Jako osobnik do szpiku laicki, oświeceniowy racjonalista, eutanazji mówię: tak. Proszę jednak nie traktować mojej wypowiedzi w kategoriach radosnej zgody na (bądź co bądź) odebranie życia istocie ludzkiej.
Stojąc w obliczu spraw dyskusyjnych, kontrowersyjnychm, ale dotyczących życia społeczego, zwykle mówię ich istnieniu: tak. Mam wiele "ale" wobec aborcji oraz adoptowaniu dzieci przez pary tej samej płci, jednak jeśli wsyscy powiemy: " Może być, ale w sumie się nie zgodzę, może kiedyś, jak umrę i zjedzą mnie robale", to nasz świat badal będzie tkwił w okowach skostaniałego systemu myślenia oraz prawa. Dziś już przeciętny człowiek z mozołem przeciska się przez ciasną przestrzeń między paragrafem a prawdżą, nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca.
Świat się zmienia (na lepsze, gorsze - rzecz względna ), przybywa nam świadomości, refleksyjności.
Czemu więc nie wprowadzić nowych możliwości (nie powiem "ułatwień", choć tak jest ) radzenia sobie z bólem, cierpieniem.
Nie popadajmy w przesadę, że zaraz rozpocznie się masowe eliminowanie osób zapadających na zdrowiu, może stać się wprost przeciwnie. Prawo regulujące kwestię eutanazji pozwoli wskazać różnicę pomiędzy nią a zwykłym zabójstwem.
Rozumiem, że b, trudno połączyć perspektywę społeczną, idelogiczną (szczególnie katolicką) z wymiarem czysto ludzkim, ale warto próbować.
Robert (dawniej lil' Bo, ale on już zakończył działalność na FW)
W sprawach tych jakże ważnych niebawem znów usłyszymy coś nowego o śmiercionośnym procederze dzięki obrazowi Vera Drake. Nie w kontekście radosnej zgody bynajmniej. Gdzie w grę wchodzi współczucie, jak i niedostatek kobiet dotkniętych podziałem komórek, a gdzie równocześnie brakuje stosownych uregulowań prawnych. Gdzie dobroczyńca staje się przestępcą.
Nie będę wypowiadał się na nowo, przytoczę moja wypowiedź na ten sam temat na blogu autora równierz tego posta.
"Widzę ,że trafiłem w swoje strony - elektorat lewicowy (poza jednym prawicowym stasiem, który nie raczył przedstawić argumentów).
Równierz popieram eutanazję, ale uzależnioną od pewnych czynników. Po pierwsze potencjalny samobójca (bo chyba można tak nazywać tych ludzi) powinien być przebadany przez przynajmniej 3 psychologów z różnych województw, albo przynajmniej gmin (aby wykluczyć porozumiewanie się lekarzy). Jeśli chory okaże się nie zdolny do podejmowania decyzji to nie powinno dopuścić się go do eutanazji.
Po drugie cała rodzina, lekarze i każdy kto ma kontakt z pacjentem powinien przy każdej sposobności upewniać się czy chory faktycznie chce zakończyć swoją mękę. Powinno to mieć miejsce choćby dlatego ,że ktoś może być zmuszany (np.: z powodu spadku) do samobójstwa.
Po trzecie trzeba choremu przedstawić wszelkie argumenty przemawiające za tym żeby żył, jeśli żadne nie trafią do niego dopiero wówczas powinno się wypełnić jego wolę.
Po czwarte eutanowanemu (na 99% nie istnieje takie słowo ;D) powinno sie pozostawić wolną rękę co do wyboru sposobu śmierci. ktos może być zdeterminowany ,ale np. boi się strzykawek, a nie chce odchodzić w strachu.
Przede wszystkim należy pamiętać ,że Polska to kraj demokratyczny. Demokracja daje człowiekowi nie tylko prawo do życia ,ale także do śmierci. Nie twórzmy więc "faszyzmu kościelnego" i nie zapominajmy ,że nie każdy jest chrześcijaninem. "
Zgadzam sie także co do obecności notariusza przy umierającym, jest niezbędny w tej sytuacji.
Na tym forum opór jest zdecydowanie większy (w końcu skądś bierze sie poparcie dla PO, PiSu i LPRu), ale nie zmienia to faktu ,że zabranianie ludzią czegokolwiek (nawet jeśli jest to śmierć) jest łamaniem podstawowych praw konstytucyjnych i absolutnie nie powinno to miec miejsca w demokratycznym państwie !!!