w tym demonstrantów, kobiety w ciąży i własnych towarzyszy broni. Całe szczęście, że mają
te swoje draczne wdzianka i "supermoce", bo w przeciwnym razie łatwo by ich było pomylić
z jakąś inną, zupełnie niebajkową formacją. Ale naprawdę odrażający w tym filmie jest upór,
z jakim twórcy domagają się od widza współczucia dla swoich postaci - grona "nadludzi",
wśród których Beria i Heydrich poczuliby się jak w domu. A co dziwnego jest w tym, że
zabójcy żyją na marginesie społeczeństwa? Może także powinniśmy litować się nad byłymi
esesmanami, agentami KGB, etc.? Oni w końcu też "tylko" wypełniali rozkazy
swoich rządów, też miewali - podobno - wyrzuty sumienia.
Strażnicy przypominają do złudzenia zawodowych morderców wspierających nazistowskie i komunistyczne reżimy. Zero ludzkich emocji, zero szacunku dla wartości, których jakoby mają bronić. Przykro mi, ale nie umiem kibicować ani współczuć takim bohaterom (a zdarza mi się na filmie trzymać kciuki za różnych drani, zapewniam). Nie kupuję także przesłania, że ludzkość może uchronić przed samozagładą jedynie grupa socjopatów z bronią masowego rażenia. Wystarczy zwykły zdrowy rozsądek - coś, co zakończyło zimną wojnę w realnym świecie, ale chyba jest pojęciem zupełnie obcym dla twórców tego gniota.
W filmie tylko (aż) dwóch strażników jest tak zdeprawowanych. Wśród reszty Komediant nie cieszy się dobrą opinią, większość odnosi się do niego z pogardą. Szczerze powiedziawszy nie dopatrzyłem się w filmie, aby twórcy wymagali od widzów współczucia dla jego osoby. U Manhattana, u Sally i Laurie, a może nawet i u Rorschacha (tu racja że gorzej, bo to psychopata) tak, ale on i ten drugi (nie chcę spoilerować) na współczucie raczej nie liczą.
Fakt także, że było to tak uprzywilejowane ugrupowanie, że bliższe SS czy ekstremistom niż choćby FBI, GROMowi. Motyw nie nowy u autora komiksu, obecny też w "V jak Vendetta". IMO autorzy ani ich nie gloryfikują, nie szukają ich pozytywnych stron, a raczej pokazują jako osoby z mniej lub bardziej wykoślawioną psychiką i światopoglądem.
Jeśli nie chodzi o litość widza, to po co te wszystkie ckliwe sceny śmierci, pogrzebów w deszczu, wspominków i wylewania łez nad ponurą przeszłością? Niby w jakim celu je umieszczono, z całym tym podniosłym nastrojem i nostalgicznymi piosenkami w tle?
Co do deprawacji, to nie wiem, kto jest gorszy - facet który strzela do cywilów, bo lubi, czy jego niby bardziej wrażliwi i roztropni koledzy, którzy spokojnie na to patrzą.
ckliwe sceny śmierci - jeżeli chodzi o początkową scenę to wtedy jeszcze Komedianta nie znamy. Stopniowo zaczynamy go nienawidzić (przynajmniej ja miałem takie odczucia podczas seansu). W tym miejscu ckliwa muzyka łagodziła brutalność tej potyczki i wprowadzała w nostalgiczny klimat filmu.
pogrzeb w deszczu - właściwie fakt, chociaż odczytywałem to bardziej jako naturalny element dowolnego pogrzebu.
ckliwe wspominki - akurat tego nie zauważyłem. Właśnie we wspominkach Komediant wypada najgorzej i wtedy właśnie widać że nie miał w grupie poparcia.
"Co do deprawacji, to nie wiem, kto jest gorszy - facet który strzela do cywilów, bo lubi, czy jego niby bardziej wrażliwi i roztropni koledzy, którzy spokojnie na to patrzą." I to jest dobre pytanie, które przy filmie warto sobie postawić! Nawet taka sugestia pada z ust Komedianta wobec Manhattana oraz w samym finale po ujawnieniu planu. Czy widząc zbrodnię spokojnie jej przyklaśniesz i pozwolisz dalej się dziać, czy wyrazisz sprzeciw.
Jak teraz o tym myślę, to może nawet masz rację. Nie potrafię powiedzieć czy ten film idealizuje zbrodniarzy (na pewno nie tak bardzo jak "Bonnie i Clyde" - to dopiero pranie mózgu), bo miałem podczas seansu wyrobione o nich zdanie. Ten film z pewnością wymaga pewnej dojrzałości światopoglądowej od widzów - bez tego może być szkodliwy.
Każdy popełnia błędy, niektórzy nawet zbrodnie. Tak było w przypadku "Komedianta". Zapomnieliście jednak o tym, że przed śmiercią zmienił się. Rorschach- psychopata, zgadzam się. Ale czy miał jedynie wady? Mam wątpliwości. Walczył o prawdę, próbował ratować niewinnych. Czy było mi go żal, jak najbardziej. W mojej ocenie ani "Rorschach", ani "Komediant", nie są najbardziej negatywnymi postaciami. Tymi postaciami są "Ozymandiasz " i "Dr Manhattan".
Myślę że Komediant nie tyle się przed śmiercią zmienił, co załamał po swoim odkryciu - stąd zwierzenia wobec Molocha. Chociaż nie pamiętam by w filmie wiele mówili o życiu Komedianta po rozwiązaniu strażników - przypominam sobie jedynie wzmiankę o wykonywaniu zleceń dla rządu. Nie wydaje mi się, aby okiełznał swoją agresywną naturę.
...:::[SPOILER]:::...
Rorschach był o tyle pozytywny, że nienawidził zbrodni i satysfakcję sprawiało mu jej tępienie. Ozymandiasz był zaślepiony, z pewnością dużo w nim też było pychy I oczywiście okazał się ludobójcą. Za to dr Manhattan to według mnie ostoja bierności, braku zaangażowania. Był wyprany z wszelkich emocji ale przy tym nie miał żadnych destruktywnych czy egoistycznych żądz, a w pewnym stopniu nawet próbował dostosować się do otoczenia. W skali "negatywności" bohaterów plasowałbym go gdzieś pośrodku.
...:::[SPOILER OFF]:::...
No nie wiem. Moje odczucia są trochę inne. W mojej ocenie monolog skierowany do "Molocha" był czymś w rodzaju spowiedzi, przed zbliżającą się śmiercią. Z tego, co mówił "Komediant" zrozumiałem, że zwątpił w ludzi, w sens walki ze złem, oraz w samego siebie. Rzeczywiście był to akt desperacji, że zwierzył się najgorszemu wrogowi. Myślę jednak, że uważał, iż on jedyny go zrozumie. Czyli wyglądało to jakby porównał się do złoczyńcy, jakim również wcześniej był. Dr Manhattan był mordercą, zabijał bez namysłu. Dopiero pod koniec filmu, gdy miał zabić "Rorschacha" chwilę się namyślił, ale zaraz to zrobił. Ale z większością Twojej wypowiedzi się zgadzam.
O ile kojarzę Manhattan (nie licząc finału) zabijał tylko podczas misji w Wietnamie i zdaje się była też jedna przebitka pokazująca zabicie grupy uzbrojonych ludzi w barze (zdaje się członków gangu).
Jak widać, ten film skłania do refleksji, więc może oceniłam go za ostro.
Zgadzam się, że jest przeznaczony dla dojrzałego widza - niekoniecznie w sensie metryki. Jeśli zapomni się o komiksowych kostiumach i dekoracjach, to praktycznie dramat społeczny. Pewnie dlatego brakuje w nim jednoznacznych moralnych ocen, a ludzka podłość jest pokazana w całej okazałości.
No własnie wydaje mi sie że niektórzy zbyt "płasko" odebrali ten film. To nie "transformery". Ja jestem wciąz pod wrażeniem jak bardzo niesztampowy jest ten film...spodziewałam sie typowej ekranizacji komiksu, a dostałam coś duzo głębszego i lepszego. Moim zdaniem film absolutnie nie domaga sie litości dla superbohaterów, nawet jak z początku może sie tak wydawac to z biegiem filmu odbrązawia ich zupełnie. Począwszy od Komedianta, który okazuje sie być prawdziwym skur* **** po Adriena, któremu wydaje sie iz jest najmądrzejszym człowiekiem świata i w imię wyższych celów może wymordowac miliony. tak naprawde jedyne szlachetne postaci tej opowieści sa jak zwykle najbardziej nieciekawe...mam na mysli Laurie i Dana...dla mnie jeden z najleopszych filmów jaki ostatnio widziałam, chociaż nie wiem może gdybym go obejrzała mając 15 lat to tez bym była zdegustowana.
;)
"spodziewałam sie typowej ekranizacji komiksu, a dostałam coś duzo głębszego i lepszego" - to chyba nie czytałaś komiksu jeśli uważasz, że film był od niego głębszy i lepszy.
Owszem, nie czytałam komiksu, a ty się czepiasz chociaż nie poświęciłeś chwili na zrozumienie zdania, dostałam coś dużo lepszego niż typowa ekranizacja komiksu, a nie komiks. Czyli spodziewałam się czegoś w stylu "Fantastycznej czwórki, "Spidermana" lub "Hulka". Przepraszam cie bardzo że film mi się podobał, chociaż nie czytałam komiksu :/. Szkoda że na filmwebie jest taka sama trollownia jak na forum onetu :(. Najlepiej wszystko krytykować...
Rzeczywiście, przekręciłem sens twojej wypowiedzi, ale ty też się mylisz, bo wcale cię nie krytykuję. Po prostu, jeśli podobał ci się film, radzę sięgnąć po komiks. Nie rozczarujesz się, bo jest głębszy i lepszy niż ekranizacja (która też jest niczego sobie), poza tym w filmie sporo wątków zostało pominiętych. Pozdro.
Pogrzeb w deszczu to byla bardzo interesujaca scena.
Zacznijmy od tego ze na poaczatku filmu komediant jest nam calkowicie obojetny, no ale zginal BOHATER wiec nasze sumienie porusza sie w strone "troche mi go szkoda". Potem Rorschacha odwiedza pana sowe i mowi mu cos w stylu" jeden z naszych zostal zamordowany a wy macie wyjeb*ne" - kolejna scena ktora ma za zadanie przesunac nasze odczucia w strone "bylo mi go szkoda".
No i w koncu pogrzeb i wspomniany wczesniej deszcz. Tak ma on za zadanie znowu wprowadzic ten smutny nastroj, sprawic zeby bylo nam go jeszcze bardziej szkoda. I wtedy zostajemy bombardowani scenami wspomnien kazdego z "bohaterów" ... chyba nie musze pisac dalej juz o co chodzilo akurat z tym "deszczem"?
Scena deszczu na pogrzebie oraz sam poczatek gdy pokazuja zdjecia pierwszych straznikow i rozne filmiki z nimi po czym pojawiaja sie ich zdjecia jak zostali zabici to chyba dwa najlepsze momenty tego filmu. Bylo w nim jeszcze kilka fajnych aspektow ale ogolnie film jest zdecydowanie zbyt dlugi i monotonny. Powinni sciac go o jakies pol godziny albo troszke wyciac tych nostalgicznych momentow i wstawic jakiejs akci to moze by dalo sie to jakos przelknac