Watchmen: Strażnicy pokazują jak mogłyby potoczyć się losy świata gdyby
np. US i A wygrały wojnę w Wietnamie, na świecie byli by Herosi o
słodkich przezwiskach (Człowiek Ćma, Nocny Puchacz itp) a Superman (Lub
też Bóg) istnieje a co najlepsze jest AMERYKANINEM! Hmm...
Ciężki orzech do zgryzienia miał Zack Snyder podejmując się ekranizacji
najlepszego komiksu wszech czasów. Powieść graficzna "Watchmen" to
fenomen w tym świecie. Przenieść fenomen na ekran nigdy nie jest łatwo...
Ale Zack Snyder nie poszedł na łatwiznę, nie wybrał do realizacji
"Wolverina" do realizacji tylko właśnie Strażników. Jak poradził sobie z
tym zadaniem?
Moim skromnym zdanie wywiązał się znakomicie: Pokazał idealnie to co
sobie wyobrażałem czytając komiks. Perfekcyjnie wręcz odwzorował USA z
komiksów Alana Moora.
Pod względem realizacji również jest perfekcyjnie ale to było wiadomo że
bd dobrze ze zwiastunów. Twórca "300" powoli przyzwyczaja nas do
wysmakowanych dzieł filmowych swojego autorstwa.
Osobny akapit należy się aktorom:
Zacznę od najgorszych chociaż wcale nie mówie że słabych.
Otóż moim zdaniem średnio zgrali Billy Crudup - Dr Manhattan i Malin
Akerman - Jedwabna Zjawa. Zagrali dosyc drętwo... W przypadku B. Crudupa
mogło to byc spowodowanie tym że większość akcji filmu jest niebieski.
CGI nie pozwala rozwinąć za bardzo swoich umiejętności odtwórcy Amerykańskiego Supermana. Natomiast Jedwabna Zjawa... Hmm... No kobitka
jest ładna, parę scen miała fajnych ale większość filmu była dla mnie trochę za sztucza.
Co innego Matthew Goode - Ozymandiasz i Patrick Wilson - Nocny Puchacz.
Zagrali oni bardzo fajnie, Goode zagrał wyraochwanego, spokojnego
ułożonego typa który baaardzo pewnie robi to co zamierza i najważniejsze udaje mu się to osiągnąć. Notmiast Wilson idealnie odwzorował takiego
lekko ciotowatego exsuperbohatera któremu (za przeproszeniem) "staję"
jedynie jak włoży kostium Puchacza. Dziwne choć Wilson mnie przekonał.
No i wg mnie dwie najlepsze role. Jeffrey Dean Morgan - Komediant i Jackie Earle Haley - Rorschach. Oby dwóch bardzo wczuło się w swoje role,
idealnie się dopasowali. Po ich grze widać ze są złymi, bardzo, bardzo złymi ludźmi. A scena płaczu u Molocha Morgana jest jedna z najlepiej
zagranych scen. Natomiast w każdej scenie w której pojawia się Rorschach
on przejmuje film dla siebie. Fantastycznie zagrana fantastyczna postać.
Brawo dal Pana Haleya!
Jedyne co mnie trochę raziło to wtórność muzyki Pana Tylera Bates`a.
Wiele motywów już pokazał w "300", w "Watchmen" jedynie zmiksował, udoskonalił itp... Co innego muzyka np. Hendrixa, Cohena czy innych,
którzy zostali idealnie dopasowani do filmu.
Tak wiec kończąc mój długi i nudy wywód...
Film fantastyczny, szkoda że okazał się finansowa klapą bo bd pewnie
więcej PG-13 itp. Mam nadzieję że zostanie doceniony nie tylko przez
fanów, że zostanie doceniony przez zwykłych ludzi, podobnie jak to było z
"Łowcą androidów".
Tak wiec... Nie ma happy end`u... Jak w życiu...
Do mnie ten film dotarł, do Ciebie widzę też;) rynek karmiony jest efektownym badziewiem, więc ciężko się przebić dobrym filmom. Fani, są wniebowzięci, miałem ten zaszczyt przeczytać komiks pierw i ciesze się, że film jest wierną kopią, dobrze wyreżyserowaną z świetnie wkomponowaną muzyką, pogrzeb komedianta był piękny, ride of the walkyrias i helikoptery Huey oraz kroczący Doc robiło kolosalne wrażenie. Mało tego teraz jak czytam ponownie ten komiks to nie mogę się oprzeć od słuchania jednocześnie soundtracku.
po słabym League od Extraordinary Gentelmens, po świetnym V for Vendetta przyszedł fenomenalny Watchmen, tym samy patrząc na zyski nie sądzę by zainteresowali się jeszcze komiksami Moore'a- według mnie najlepszego anglo-amerykańskiego autora. Polecam przeczytać jego prace, sam dotarłem do tego pana po filmie V for Vendetta, oczarował mnie od razu.
Kończąc chce podkreślić, że ciesze się, że w czasach gdzie adaptacje komiksowe są prostym sposobem na kasę i gdzie szmiry ze stajni Marvela mącą w głowach naszym dzieciom, dając im badziewną namiastkę dawnych czasów, powstają również prawdziwe perełki, które z góry są skazane na drwiny młodocianych 'expertów'.
E tam, jest happy end, ale nie klasyczny, Ziemia nie stoji już na krańcu zagłady nuklearnej (alias zegar nie wskazuje na ... "za północ"), życie idzie dalej - nawet się niektórym układa. (Oczywiście to taka metafora)
A wracając, film może dotrzeć w przyszłości, ale do społeczeństw (genealogicznie młodych histroczynie jak USA) wraz z silnie wrytym piętnem "superbohatera" [nadczłowieka] (np. Polacy mający długą historię nie potrzebują nadczłowieka, bo w histrii możemy znaleść wystarczająco dużo nie nadludzi, ale bohaterów - nie mamy potrzeby wymyślania superamana z kosmosu).
Jak wiele osób chyba nie zauważyło [byli zbyt młodzi to widzowie?] film łamał pewien schemat właśnie nadczłowieka mitu amerykańskiego superbohatera, którzy to nie byli super [poza dr Manhatanem a nawet i on miał] i mieli problemy kalibru egzystencjalno/społeczneo/uczuciowo/etc., jak każdy.
Do dziś nie moge zapomnieć zdania na ścianie kart komiksu "Who watches the watchmen".
O tak, ja również byłem szcześliwcem który pierw przeczytał komiks.
I dlatego podobała mi sie bardzo wizja Snydera, mimo zmian (Które uważam za
bardzo dobre, trafne) jest to jedna z najbardziej wiernych adaptacji
komiksów. Fantastyczny film...
A tak sie bałem przed seansem że wyjdzie z tego Marvel...
Powiem szczerze, że jak Watchmen wszedł do kin to nie wiedziałem co to, widziałem plakaty i jakoś nie zachęcało mnie, jak obejrzałem trailer też jakoś zapału na obejrzenie filmu nie dostałem. Dopiero jak się dowiedziałem, że to na podstawie komiksu Moore'a, zainteresowałem się tą pozycją, przeczytałem w skupieniu, momenty jak Doc opisywał świat wywoływały we mnie dreszcze, szczególnie zapamiętałem Nite Owla oraz spore wrażenie, nie koniecznie pozytywne wzbudził we mnie Rorschach. Po przeczytaniu byłem oczarowany i obejrzałem film na kompie... kilka scen musiałem sobie cofać i oglądać po pare razy, jakość była słaba dlatego czekam na dvd by się móc nacieszyć w pełni.
Ciesze, się, że dotarłem do tego komiksu tak póżno jeszcze pare lat temu zadowalałem się adaptacjami jakiś x menów czy innego szajsu. Teraz jestem w stanie w pełni to zrozumieć. Oczywiśćie musze jeszcze pare razy komiks przeczytać a jak będe mial krążek to przykatuje film;)
Co do adaptacji komiksów to w dowolnej kolejnośći:
- watchmen
- v for vendetta
- sin city
- 300
- dark knight (jeszcze jakiś czas temu szalałem na punkcie tego filmu, teraz ju chłodnym okiem moge stwierdzić, że podoba mi się przede wszystkim za szybką akcje, napięcie i ofc postać Jokera. Jednak w porównaniu do watchmena to jest bajeczka)
Ja jeszcze nadal szaleje na jego punkcie... I chyba mówiąc szczerze za
wysko go oceniłem... Ale myśle że film jest rewelacyjny ale jak na film na
podstawie komiksu lepiej zrobiony, lepiej "przemawia" do mnie jednak
Watchmen...
Czemu? Chyba bardziej do mnie trafiają chore ale jednak piekielnie i
przerażające obrazki z komiksów Moora...
adaptacja zawsze pozostanie adaptacją, czy to komiksu, gry, książki, ważne by zachować treści i przesłanie i tak zawsze oryginał będzie lepszy, zwłaszcza jak sięga się po tak znamienitą pozycję.
Jednak film poszedł krok dalej bo świetnie dobrał muzykę, tego właśnie oczekuje od adaptacji by wniosła coś od siebie.
Muzyka... Taa... Najbardziej podobały mi się wstawki Boba Dylana, Leonarda
Cohena, Hendrixa czy Simon & Garfunkel. Autorska muzyka Tylera Batesa nie
za bardzo przypadła mi do gustu. Owszem, miała dobre momenty np Prison
Fight czy You Quit! ale ogólnie troche Mr. Bates zjadł swój ogon w
porównaniu z "300". Chociaż i tak jest jednym z lepszych twórców muzyki
filmowej.
Mi strasznie podobał się kawałek The Beginning Is The End Is The Beginning-Smashing Pumpkins czy jakoś tak, eh utwór napisany ponoć dla Batman i Robin... jednak do watchmena pasuje o wiele wiele bardziej, można powiedzieć jak ulał. Tak to oczywiście Sound of Silence bo kocham ten utwór oraz The Times They Are A Changing B. Dylana.
Fajny zabieg, że nie dano muzyki lat 80, tylko poprzednich dekad, skłania to do refleksji.
Widze ze poruszono kwestie muzyki. W takim razie pora na reklame tematu mojego autorstwa. Goraco polecam do zapoznania sie z odpowiednimi linkami ;)
http://www.filmweb.pl/topic/1122220/Rzecz+o+muzyce+(SPOILER+ALERT+!!!).html
Tak, czytałem już twój temat, między innymi dzięki temu dotarłem do kawałka Smashing Pumpkins, słucham go od tamtej pory codziennie i śmiało mogę stwierdzić, że traktuje go jako hymn wszystkich superbohaterów... (albo raczej stosując terminologie watchmena costumed heroes)
Ja uważam, że Manhattan był całkiem dobrze zagrany. On wszystkie ludzkie uczucia rozumiał, ale ich nie odczuwał i dlatego jego kreacja musiała być trochę sztuczna.
Można to tak rozumieć... Jednak tak jak wspomniałeś, mnie to trochę raziło
sztucznością. Może to dziwnie brzmi w kontekście takiego filmu i jego
tematyki ale postać Doca była dla mnie jedną z gorzej zagranych.
Jak dla mnie był świetny. Tak sobie go właśnie wyobrażałem, ten spokój z jakim mówił, taki właśnie powinien być ten bohater. No ale to moje zdanie.
Ja już bym miał zastrzeżenia do Silk Spectre, szwedka z czarnymi włosami do świętokradztwo;>