Ostatnie solo Andrew czy pojedynek pianistów z "1900: Człowiek-legenda". Która scena lepsza waszym zdaniem?
Zdecydowanie 1900... czytając kłótnie z innego wątku przypomniałem sobie tamten film.
W 1900 była magia interpretacji i wyczucia muzyki - to było piękno. A tu mamy bardzo mechaniczną pracę ucznia, który nieskrępowanie przyznaje się do swojej megalomanii i wyśrubowane na potrzeby filmu emocje. Chyba zbyt często uderzające w nuty sadyzmu.
Jakkolwiek film mi się podobał jako sztuka filmowa, to gdybym go brał na poważnie nigdy nie zachęcił by mnie do grania.