Oglądając ten film doszedłem to jednego wniosku.
To jest rodzaj filmu o którym amerykanie mogą tylko pomarzyć.
Brak zbędnego patosu, wszechobecnych flag i nacjonalizmu pchanego widzom do gardła, postacie które zachowują się jak prawdziwi ludzie.
Brak cukierkowych charakterów w stylu Dwayne'a Johnsona i wybuchów w stylu Michaela Bay'a.
Nie ma tutaj sztampowych Rosjan (ok, są ale nie jako główny "zły" całej historii) a twist z bratobójczym konfliktem był fantastyczny. Nie ma efekciarstwa, a wszystko utrzymane jest w realistycznym tonie. Sama otwierająca sekwencja wbijała w fotel dynamizmem i napięciem mimo ze mówimy o ludziach siedzących przed konsola i nasłuchujących dźwięków. Bardzo podobało mi się wykorzystanie wszystkich głównych postaci w tym filmie. Nie spodziewałem się ze Alfost wzbudzi moja sympatie i pomimo rozpraszającej mimiki Grandchampa (to nie jego wina, taka twarz) sprzedał w stu procentach wszystkie emocje jaka postać w jego sytuacji mogłaby odczuwać.
Watek romantyczny, mimo ze bardzo nagły, miał realny wpływ na fabule filmu i okazał się być bardzo prawdziwy. Przy okazji, wyszło na to, ze marihuana uratowała świat prze nuklearnym sztormem :D nice touch.
Jestem pewien ze jakaś "kreatywna osoba" w Hollywood zobaczy ten film i spróbuje skopiować ten format ze skutkiem podobnym do hiszpańskiego REC.
Powodzenia hamburgery.