Russo da się jeszcze oglądać (60-ka), czy już nie? Może niektórzy stwierdzą, że nigdy nie było można, ale ja nie do tych piję.
No patrz, może partner nie miał tego... "czegoś". Przy Eastwoodzie, Costnerze, Hoffmanie i Gibsonie była taka "zwiewna" (choć na tego ostatniego mocno się wydzierała, ale też z urokiem) :)
"Da się"?? Jest ukazana w filmie tak, że zaczynasz kibicować głównemu bohaterowi, żeby wreszcie zaciągnął ją w pościel.
Odnośnie tytułu: nightcrawler to właściwie dżdżownica, a nie nocna glizda :-) Absolutnie nie chcę bronić tłumaczy, bo znam milion tytułów, które wzięły się nie wiadomo skąd, ale w tym przypadku akurat bardzo fajnie wybrnęli. "Wolny strzelec" nawiązuje do tego co robi główny bohater, czyli działa na własną rękę, natomiast dam sobie obie ręce uciąć, że tytuł "Dżdżownica" skutecznie odstraszyłby widzów :-) Pozdrawia specjalizacja tłumaczeniowa :-)
Nie mam nic przeciwko dżdżownicy, a przeczytaniu zażartych sporów na forum, nawet już i przeciw "Wolnemu strzelcowi". Wolałbym jednak by tłumaczony zwrot odpowiadał pierwowzorowi, choćby nawet brzmiał nieapetycznie, czy niemarketingowo. Bo aproksymując takie podejście wkrótce będziemy np. "shit" tłumaczyć jako "czekolada", co dowiedzie tylko i wyłącznie naszego debilizmu i Bóg wie jeszcze czego. Pozdrawiam Specjalizację Tłumaczeniową :-)
W tłumaczeniu jest coś takiego jak adaptacja. Polega to na tym, że tłumaczony tekst dostosowuje się do kontekstu oraz widza, biorąc pod uwagę różne czynniki. Moim (osobistym) zdaniem, tytuł filmu został przetłumaczony bardzo dobrze, bo przyciąga uwagę widza i jest adekwatny do fabuły filmu. Tak jak powiedziałam jest wiele tytułów, które zostały przetłumaczone beznadziejnie, ale według mnie ten do nich nie należy :-) Inna sprawa ma się z tłumaczeniem przekleństw w Polsce, w przypadku kiedy "fu...ck" (musiałam zmodyfikować, bo filmweb zablokował tę wypowiedź :-D) jest tłumaczone jako "psia krew" to krew mnie zalewa i jak najbardziej się z Tobą zgadzam :-) Mogłabym wymieniać w nieskończoność takie przykłady w tłumaczeniach, które sprawiają, że podnosi mi się ciśnienie lub po prostu mnie rozśmieszają, ale szkoda na to czasu :-) Biorą się one albo z tego, że niektóre teksty tłumaczy się zbyt dosłownie zamiast adaptować do widza, a inne stąd, że Polacy którzy nie boją się używać przekleństw i kolokwializmów w Internecie i w codziennej rozmowie, unikają ich jak ognia w tłumaczeniu, przez co ich tłumaczenia brzmią nienaturalnie. Ja w tłumaczeniach dążę do domestykacji i adaptacji tekstów, przy czym staram się by tekst zachował swój naturalny charakter :-) Tak więc raz jestem po stronie tłumaczy, raz po stronie widza - wszak też oglądam wiele filmów i uwierz mi rażące błędy bolą mnie tak samo mocno jak innych internautów. Ale powtarzam - ten tytuł (moim zdaniem) jest jak najbardziej w porządku :-)