Gdybyśmy żyli na sprawiedliwym świecie, to ten film zyskałby dużo rozgłosu w nadchodzącym
sezonie nagród filmowych, a Jake Gyllenhall zgarnąłby przynajmniej kilka nominacji aktorskich w
kategoriach pierwszoplanowych. Niestety jest bardziej prawdopodobne, że "Wolny strzelec" zbierze
bogatą kolekcję pozytywnych recenzji ale pozostanie raczej niezauważony przez różne
nagradzające gremia. Tym ważniejsze jest więc nagłaśnianie tego intrygującego tytułu.
Jeżeli miałbym porwać się na (nieco wymuszone) porównanie filmowe, to powiedziałbym, że oto
"Taksówkarz" tej dekady. Zakładając rzecz jasna, że w miejsce Travisa Bickle'a można by wsadzić
wyrachowanego karierowicza o socjopatyczej osobowości, a ponury pejzaż metropolii nocą nakreślić
tym razem z perspektywy dziennikarskich hien polujących na ludzkie tragedie i przyprawić go
krytycznym spojrzeniem na świat programów informacyjnych.
Nikt tutaj na szczęście nie prawi nam morałów (aczkolwiek kwestia etyki zawodowej przelatuje przez
linie dialogowe) pozostawiając odbiorcy decyzję w kwestii odbioru bohatera i ludzi dla których
pracuje. Ciężko jednak nazwać to trudnym wyborem, skoro już od pierwszych minut daje się on nam
poznać jako oślizgła persona, drobny złodziejaszek i bandyta pozbawiony moralnego kręgosłupa.
Szybko jednak staje się jasne, że główny bohater jest kimś o wiele więcej, napędza go potężna
ambicja, żądza sukcesu i ogromna wiara w siebie oraz mocy płynącej z samodoskonalenia. A do
tego to socjopata. Jak sam przyznaje, on nie tyle nie rozumie ludzi, co ich nie lubi. Powiedziałbym
jednak raczej, że on nie tyle darzy innych nienawiścią, co podchodzi do nich z obojętnością, z
całkowitym brakiem empatii i brakiem zainteresowania ich losem. Wszystkich spotykanych ludzi
traktuje jako podmiot, obiekt obserwacji, którego tragedię należy udokumentować z bliska, bez
okazywania przy tym współczucia i oglądania się na prywatność nagrywanych osób. Po zrobieniu
materiału bez chwili zwłoki rusza dalej, bo to jedynie kolejny przystanek w drodze na szczyt
zawodowej kariery.
Jest to rola, w którą Jake Gyllenhall wgryzł się głęboko, oddając jej tak ciało jak i duszę. Fizycznie
przeszedł ogromną metamorfozę, w zauważalny sposób stracił dużo masy ciała, jest blady,
wychudzony na twarzy i ma zapadnięte gałki oczne. A właśnie, oczy wywołują chyba największe
wrażenie, bo ciągle na czymś skupione ale jednocześnie ożywione, tętniące energią, ale też niezbyt
udanie skrywające obłęd. Obłęd, który wkrada się też do sposobu w jaki postać się wypowiada -
żywy, elokwentny, pozornie bardzo uprzejmy, ale nienaturalny, na wysokiej tonacji, sprawiający
wrażenie wymuszonego. Znakomita kreacja.
Do tego jest to film, który może i niezbyt często, ale potrafi podnieść poziom adrenaliny we krwi.
Szczególnie podczas kapitalnie zrealizowanej sceny pogoni za pojazdem uciekającym przed
radiowozem. Dan Gilroy, trudniący się dotąd pisaniem scenariuszy ("Dziedzictwo Bourne'a"),
rozpoczął reżyserską karierę od mocnego uderzenia. Oby tak dalej.
http://kinofilizm.blogspot.co.uk/2014/11/nightcrawler-recenzja.html
Więcej recenzji i innych materiałów o kinie:
https://www.facebook.com/pages/Kinofilia/548513951865584
widzialam wlasnie wywiad z glownym bohaterem. urywki mnie nie zachecily, ale w tle widzialam plakat filmu. tak mi sie on podoba, ze musze go obejrzec.
Kultowe filmy nie są nagradzane. Kultowe filmy są nieśmiertelne.
A czuję, że ten film stanie się kultowym.