Zostałem zaskoczony, bo nie spodziewałem się aż takiego kału. Zaznaczę na początek – nienawidzę amerykańskich teen-slasherów ze schematycznymi bohaterami, a ten film takich właśnie posiada: zjawiskową cnotkę niewydymkę M.L., dwie inne (blondyna i bruneta), które mają ciąg na penisa (nawet na tego samego), playboy zaliczający dziołszki jedna po drugiej, czarny koleś, który nie wiadomo skąd się tam wziął itp. Wszyscy są piękni: one odpicowane niczym kurtyzany z pierwszej lepszej przecznicy (szczególnie te napalone), a oni lanserzy Macho.. No i jeszcze tytułowa M.L. – bóstwo samo w sobie – jedyne pytanie jakie sobie człowiek zadaje oglądają ten film „Dlaczego wszyscy chcą ją wydymać ? W czym jest taka wyjątkowa ?”. Z filmu się tego nie dowiedziałem. Reżyser miał pomysł, żeby nie odkrywać wszystkich kart od początku i tak też uczynił. Do 30 minuty nie wiadomo czym ten film właściwie jest. Ale z wiekopomną trzydziestą minutą nadchodzi objawienie: tak to jest slasher, tak tu jest zabójca, tak ci, którzy myślisz, że zginą – zginą, a kto przeżyje - wiadomo. Może i to stwarzanie pozorów, że to nie jest horror miało dodać coś do realizmu całej produkcji, ale zabieg moim zdaniem nie wypalił. Do 30 min. film nudzi – postacie działają na nerwy, bo są jednowymiarowe, a w dialogach miedzy nimi nie ma żadnego napięcia (oprócz seksualnego) i tak jest cały czas między mordami – gadanie o kopulacjach itp. Konflikty miedzy bohaterami są drętwe (jeśli konfliktem można nazwać nie oddanie się głównej bohaterki temu napalonemu, kiedy generator wysiadł). Wszystko by wypaliło, gdyby nie tak denna menażeria postaci i ich prezentacja. No, ale do samej treści wracając – po 30 minucie już wiemy z czym mamy do czynienia i problem jest jeden – wysiedzieć do końca. Ja dałem radę. Niektóre sceny niezamierzenie śmieszą, brak napięcia daje się we znaki tak samo zresztą jak brak jakiegokolwiek klimatu. Na końcu mamy „twist” – który podejrzewałem, ale specjalnie zaskoczony jakoś nie zostałem. A teraz to co mi się podobało: niektóre sceny (pogoń samochodem i killer krzyczący na blondynę „You fuckin’ freak” hehehe ), niektóre ujęcia, ładne wiejskie plenery no i bądź co bądź próby zrobienia czegoś nowego za sprawą nadanie filmowi jak największej dozy realizmu. Niestety jest to chybiona zabawa konwencją. Przykład dobrej gry z konwencją to „April’s Fools Day”. Tutaj – niewypał – 3/10