niby wszystko jest tu na swoim miejscu: dowcip, dobre aktorstwo, drapieżność - powracają tu wszystkie najważniejsze elementy kina Almodovara. a jednak jakos tak mdło. dlatego też trudno mi zrozumieć zachwyty dziełem Hiszpana. pomysł, owszem, był: matka po śmierci syna wyrusza na poszukiwania jego ojca - transwestyty. tyle, że to wszystko zmierza nieustannie w jednym kierunku - łzawego i taniego romansidła. i nawet jeżeli Almodovar robi to celowo i snuje swą opowieść w sposób ironiczny i przewrotny, nawet jeśli roi się tu od dwunaczności, to cała historia i tak pozostaje tym, czym nieuniknienie stać się musi- łzawym romansidłem. w efekcie odbierałem całość bez jakichkolwiek emocji: nie poruszyła mnie, nie rozbawiła, nie wzruszyła. no, może miejscami intrygowała. ale i tak to co nosiło znamiona czegos naprawdę mocnego zostało podane w sposób płaski i nieciekawy (scena spotkania Cruz i ojca w taksówce mogła być naprawdę świetna, ale i tu cos pękło). bez satysfakcji, bez większego polotu.