Potężne ciary wstydu wstrząsały mną podczas pełnych napięcia scen proszenia o rękę, docierania się i żałosnych podrywów. Miejscami musiałam przerywać film i rozproszyć myśli, bo trudno mi było udźwignąć niektóre momenty bez zachowania minimalnego komfortu mentalnego.
Z jednej strony można uznać, że Bathsheba chciała złapać trzy sroki za ogon, ale z drugiej widać, że mogła ona sobie pozwolić na przywilej wyboru dokonanego na podstawie kryteriów wyższych niż przyziemność statusu materialnego. Nic więc dziwnego, że wolała wybrać męża na podstawie relacji z nim zbudowanej, a nie ofercie przez niego przedstawionej.
Żaden z tych fagasów nie był obiecującą sztuką, ale z trojga złego ten pierwszy wydawał się najbardziej poczciwy i odpowiedzialny.
Takie filmy dają więcej emocji niż historie osadzone we współczesnych czasach. Operowanie na wadze ówczesnych subtelności obyczajowych pozwala zaznać całą feerię odczuć - od śmiechu po zaskoczenie, szok, wzruszenie, smutek, czy najgłębsze czeluści żenady.