Anglia, połowa XIX stulecia. Młoda i piękna Bathsheba Everdene dziedziczy wielką farmę, postanawia walczyć o jej utrzymanie i swą niezależność w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Trzech z nich rywalizuje o jej względy, co prowadzi do nieuchronnego konfliktu.
Nie pianina, stada, farmy, bogactwo. Szczególnie gdy kobieta jest samowystarczalna, ma wysoką samoocenę i nieurojone poczucie własnej wartości wynikające z tego kim jest, jak miss Everdene.
Koleś który próbuje takiej kobiecie zaimponować jest już spalony na starcie. Mądry facet nie imponuje kobiecie. Żadnej, nawet...
Taki film trafia się naprawdę nieczęsto. Symbioza perfekcyjnie prowadzonej przez reżysera gry aktorskiej, malarsko niekiczowate zdjęcia, teskna muzyka. Nie czuję się wcale kinowym romantykiem ale w koncowej scenie plakalem niczym bóbr. Wielkie wielkie brawa.
-nie odkryję Ameryki jeśli stwierdzę, że kobiety zdecydowanie bardziej wolą facetów, którzy zamiast pytać czy ogólnie tylko gadać przechodzą od razu do działania i biorą kobietę w ramiona, wstrząsają jej światem i całują ją do utraty tchu, ot co!