Prawdopodobnie odpuściłbym sobie kinowy seans ekranizacji "Far from the Madding Crowd" ("Z dala od zgiełku") Thomasa Hardy, ale niedawno trafiłem przed innym filmem na jego zwiastun i zostałem totalnie zauroczony jego klimatem (http://youtu.be/WCm1XNVD_0c). Postawienie na piosenkę w wykonaniu Carey Mulligan i Martina Sheena (!) to był strzał w dziesiątkę.
Film niestety trochę rozczarowuje nieco topornym scenariuszem i montażem. Narracji brakuje odpowiedniego rytmu oraz płynnych przejść pomiędzy wątkami, które początkowo sprawiają wrażenie przypadkowych i niewynikających z siebie. Całość ciągnie jednak w górę ścieżka muzyczna oraz aktorzy. A zwłaszcza Carey Mulligan, która już jest typowana jako mocny kandydat do uczestnictwa w przyszłorocznym wyścigu o Oskara. Za wcześnie żeby o tym jeszcze na serio mówić, ale faktem jest, że Mulligan kolejny raz pokazała klasę i udowodniła, że jest liczącym się nazwiskiem wśród młodych aktorek. Z każdym kolejnym filmem lubię ją coraz bardziej, ma nieoczywistą, subtelną urodę, błysk w oku zdradzający bystrość umysłu oraz ciepłą, pogodną naturę. Do tego wybiera ciekawe, odważne i ambitne projekty filmowe. Jestem przekonany, że jeszcze wiele zacnych ról przed nią. Czego jej, sobie oraz Wam życzę.
Więcej recenzji i innych materiałów o kinie:
https://www.facebook.com/pages/Kinofilia/548513951865584
Dzięki za podzielenie się wrażeniami. Dla mnie ten film to mus, ze względu na Carey oczywiście. Jest niesamowita w każdym filmie, w jakim gra. Pewnie jutro się wybiorę i się przekonam na własne oczy(i uszy). A co do Oskarów i innych nagród - kit z tym, światowej klasy reżyserzy i tak już sie przekonali o jej talencie.
No wiadomo, nagrody nie są najważniejsze, ale cieszy, gdy nagradzane są osoby, które na to zasłużyły. ;)
A racja, zwłaszcza jak widziałem, jak podekscytowana była Carey jak dostała BAFTA ;)
A co do filmu. Hmm, byłem na sali sam, więc klimat był odpowiedni. Urzekły mnie krajobrazy, muzyka...no i Carey oczywiście. No i ta piosenka przy obiedzie - rewelacja, nie wiedziałem że Sheen potrafi tak dobrze śpiewać, bo Carey już w Shame pokazała swój talent w tej branży. Film na pewno był wart obejrzenia, chociaż gdyby nie Pani Mulligan to pewnie nawet bym na niego nie spojrzał. Rzeczywiście, na początku jakby brakowało kilku scen(zostały wycięte?), które by ułatwiły wczucie się w to co się dzieje na ekranie, ale po pierwszych powiedzmy 30 min było naprawdę dobrze. No i scena w lesie wśród paproci, gdy w tle leci ta kapitalna muzyka (Hollow in the Ferns) naprawdę robi wrażenie.
To film Vinterberga i on z reguły kręci "surowo". Ciekawy jestem jego starcia z "klasyką". Oceniacie tak sobie, ale może sam film po prostu oczywisty nie jest;) Mulligan bardzo lubię. Ma świadomość w doborze ról.
"Surowo" to nie problem sam w sobie, ale gdy oglądasz film i poprzednie sceny nie bardzo tłumaczą zachowanie bohaterów w następnej, to utrudnia to trochę odbiór filmu. Ale to o czym teraz piszę to naprawdę nic wielkiego, nie przekreśla wcale filmu. Jak lubisz Carey to się nie zawiedziesz ;D
No i sama prosisz się o SPOILER. Więc taki będzie:
Wybiera jedynego, który jej zostanie do wyboru - tak już się los ułoży.
gdy zobaczyłam zwiastun na którym było trzech mężczyzn "do wyboru", a później plakat na którym był jeden - pomyślałam dokładnie to samo, a gdy na początku filmu pokazali tylko jego i ją - to już byłam pewna zakończenia i wcale się nie miliłam, mimo to film urzekł mnie klimatem i grą aktorską Carey Mulligan, sama historia również jest ciekawa, na tyle że postanowiłam przeczytać książkę, więc sądzę, że choć przez nieudolność producentów znamy zakończenie filmu zanim zaczniemy go oglądać, jest on godny polecenia
obejrzałam i jestem pozytywnie zaskoczona, film bardzo ładny tak ładny że aż chciałoby się go zobaczyć jeszcze raz, ale nie czytałam książki więc uniknęłam rozczarowania , wszyscy aktorzy świetni i piękna muzyka
Mulligan to zdecydowanie jedna z najbardziej utalentowanych młodych aktorek w Hollywood. Co do oceny filmu - zgadzam się. Zgaduję, bo nie czytałem powieści Hardy'ego, że Vinterberg i Nicholls ze zbytnim pietyzmem podeszli do oryginału. To bardzo poprawna, ale nie wyróżniająca się spośród innych, ekranizacja klasycznej prozy. Napisałbym, że bez błysku, ale błyszczy wspomniana Mulligan. I dla niej warto "Far from the Madding Crowd" zobaczyć.