Książki niestety nie czytałam, ale film wpasowuje się w klimat epoki, gdzie tragizm postaci jest uwidoczniony. Plus takie podsumowanie na koniec, iż możliwe, że człowiek musi przecierpieć swoje aby zrozumieć i docenić, to, co zostało dane nam przez los. Główna bohaterka tak bardzo chciała być niezależna i tak bardzo stroniła od głębszych uczuć do tych, bądź co bądź, spokojnych mężczyzn, że kiedy przytrafił jej się pierwszy noooo można powiedzieć lepszy figo fago od razu poleciała na głęboką wodę.
Jeżeli chodzi o całość jako film, a nie fabułę: piękne zdjecia, piękne kadry, urocza Carey Mulligan, jak dla mnie, świetny Michael Sheen no i wreszcie moja wisienka na tym torcie Matthias Schoenaerts. Ojaojaojaojao podjara nim na maksa ( teraz to piszę jak oszalała szesnastka,ale co poradzić :P). Piosenka przy świętowaniu też cudowna. Ogółem film oceniam na siedem i uważam, że to dobra decyzja :)
Również nie czytałam książki, ale po tym filmie wiem, że muszę to koniecznie nadrobić! :)
Przyznam, że nie mogłam się nadziwić głównej bohaterce i jej fascynacji tym żołnierzykiem... Gabriel urzekł mnie już w pierwszych scenach, gdy przyniósł jej na rękach małą owieczkę, nie wspominając o całokształcie jego zachowania. No i jego wyglądzie... (w pełni zgadzam się z przedmówczynią!). Boldwood, choć zakompleksiony, był wspaniałym facetem, naprawdę nie pojmuję, jak mogła przyjąć oświadczyny tamtego żigolaka. A jednak czasem w życiu tak się zdarza, że zaślepieni wybieramy tego zupełnie niewłaściwego partnera. Bardzo polecam ten film! ;)