...ja wiedziałem, a i tak wielkiego wrażenia film na mnie nie zrobił. Co więcej, na pochwałę zasługują w nim pojedyncze elementy, ale całość żadnym "dziełem" raczej nie jest i prawdopodobnie gdyby nie był sygnowany wiadomo jakim nazwiskiem, obraz ten kariery by nie zrobił.
Według mnie na plus:
- generalnie klimat (choć często rozwiewany przez dłużące się lub mało ciekawe sekwencje) budowany głównie poprzez zręczne manipulowanie światłem i mistrzowskie użycie muzyki, efektów dźwiękowych (tudzież ciszy, kiedy trzeba)
- motyw brunetki Renee/blondynki Alice
- pomysł z pętlą czasu, moim zdaniem zrujnowany na końcu przez chorą wyobraźnię reżysera ;)
Na minus:
- brak zapadających w pamięć kreacji aktorskich (P. Arquette ??? Oj, chyba nie... ;/ )
- groteskowe (nawet w kontekście całego filmu) i nijakie zakończenie, czyżby panu D.L. zabrakło konceptu?
- last but not least: według mnie obraz typu "zamieszam sobie tu dzisiejszą kronikę kryminalną z tym, co mi się dziś przyśniło, przyprawię kilkoma smaczkami, a wy się zastanawiajcie i szukajcie czego chcecie".
A wszystko ubrane w formę rozbudowanego wideoklipu. Nie twierdzę oczywiście, że połączenie tego wszystkiego nie może być dla kogoś atrakcyjne. Dla mnie to jak spożywanie ogórków kiszonych z sosem beszamelowym okraszonych bananami w czekoladzie ;/
I tak jak w Mulholland Drive składniki dobrane są egzotycznie, jednak conajmniej interesująco, tak tu człowiek może łatwo dostać niestrawności.
Ogólnie moim zdaniem film dla fanów warsztatu reżysera, lub osób lubiących składać takie abstrakcyjne łamigłówki. Do pierwszej grupy się raczej nie zaliczam, z drugiej możliwości nie skorzystam, gdyż już słyszę schizofreniczny rechot Lyncha nad uchem :)))
The Lost Highway oceniam na 5/10, a jak się zastanowię albo będę w odpowiednim nastroju, to może 6/10 za atmosferę i oryginalność... ;)