Niestety dla mnie był to film zbyt niezrozumiały.
Reżyser chce nam coś przekazać - by nic nie było jasne wybiera sposoby przekazu - które można interpretować na setki sposobów.
Daje nam wskazówki - które albo nic nie znaczą albo znaczą tak wiele, że nawet słowa które są zapewne kluczami - kierują nas na drogę niekończących się pytań.
Może właśnie tu powinniśmy doszukiwać się interpretacji tytułu "Zagubiona autostrada"?
Film miejscami nieciekawy za długi... ale przede wszystkim niezrozumiały.
Można polecić fanom zagadek i filmów sensacyjnych, ale trzeba się przygotować na to, że fabuła - postacie - fakty - fikcja - będą się wzajemnie przenikać, zmieniać i komplikować.
2/10
Ponieważ czytałam dość ciekawa recenzję ;) i nie wiedziałam do końca czego się spodziewać.
Jeszcze dodam - doskonały wybór podkładu muzycznego (między innymi Rammstein) - to z pozytywnych stron ;)
Jestem zaskoczona i nie wiem, czy się śmiać czy płakać. Sama mówisz, że film stawia wiele pytań i ścieżek interpretacyjnych, jest trudny w odbiorze...i za to dałaś 2/10? Zwykle jak nie rozumiem filmu to go nie oceniam, dopóki się nie zastanowię albo obejrzę jeszcze raz, równie dobrze mogłabyś przeczytać instrukcję obsługi klamki po koreańsku XDDDD
Uważam, że autor specjalnie stworzył nie do końca zrozumiały film, stąd też taka ocena.
Jest ona obiektywna dla mnie i bierze pod uwagę nie tylko fabułę, ale również to w jaki sposób film został nakręcony oraz grę aktorów.
Scena seksu na piasku przed autem czy uśmiech pana "Czarnego Charakteru" - sceny banalne - nie zadziałały na moją wyobraźnie. Jest ich za dużo - to też całość mi się zwyczajnie nie podoba. Wolę kino innego formatu - przypominam że to nie zabrania mi opiniować filmy, które nie należą do takich. Mimo wszystko cieszę się że te wypowiedzi wzbudziły takie emocje.
Nie wiem natomiast, skąd tak dziwaczne porównanie z instrukcją klamki... ?!? ;)
Ponieważ po jej przeczytaniu zrozumiałabyś tyle samo :> technika kręcenia oraz specjalnie uboga gra aktorów, częste pojedyncze zdania, długie przerwy między wydarzeniami oraz dziwne, powolne zbliżenia są charakterystyczne dla filmów Lyncha - wnioskuję, że zupełnie nie znasz jego twórczości i stąd marna ocena. Sceny mają pobudzać myślenie, a nie wyobraźnię :/
Film owszem pobudza myślenie (jeśli widz oczywiście tego chce) ale zgadzam się z carambą to nie jest kino dla każdego. Wydaje mi się, że w tym filmie Lynch za bardzo skomplikował pokazaną rzeczywistość. "Mulholland Drive" jest o wiele, może dlatego, że prostszy
A skąd pomysł, że skoro caramba ich nie zna to wystawia słabą ocenę? Czy poznanie twórczości Lyncha miałoby podwyższyć ocenę? Bez sensu. Skoro te długie sceny i krótkie zdania się jej nie spodobały, to co miałoby dać obejrzenie innych filmów? Chyba tylko utwierdzenie się w przekonaniu, że reżyser jest słaby. Druga sprawa - zarzucasz jej nie zrozumienie filmu. Myślę, że każdy kto twierdzi, że go w pełni zrozumiał ośmiesz sam siebie. Ten film przypominał mi nakręcenie snu, czy raczej próbę jego odtworzenia. Ile rozumiesz z własnych snów?
Och, źle się wyraziłam. Skoro dla caramby był to film niezrozumiały, pojęłam to w jeden sposób - że nie wysiliła się na podjęcie trudu wymyślenia różnych interpretacji, np. dla mnie to sama przyjemność :) oczywiście, że nie da się go ułożyć prosto jak klocków. widziałam film dwa razy, jednak snu mi nie przypominał - bardziej przedstawienie marzeń i alternatywnej rzeczywistości. po drugim razie prowadziłam długą rozkminę na temat bohaterów - ich rzekomego prawdziwego życia i zmyślonego, czy mogli być to odpowiednicy lub drugie twarze, etc. :) co do Lyncha - chodziło mi o to, że znałaby jego specyficzny klimat i wiedziałaby, czego się spodziewać.
A skoro znowu o mnie to pozwolę się wtrącić.
Nie zgadzam się z jakąś opinią braku "wysiłku" - bardzo lubię kino autorskie i cenię sobie je bardziej niż tzw. "komercyjne" (tutaj przepraszam za uogólnienie, ponieważ filmy komercyjne, dla mas, z wielkim budżetem i hollywoodzką obsadą mogą być niezwykle fascynujące i dostarczać równie wspaniałych przeżyć - właśnie tak, bo ja filmy przeżywam, tak jak czytając książki tak i oglądając filmy, najwyżej oceniane przeze mnie to te małe arcydzieła, które pozostawiają po sobie coś więcej, i wcale nie musimy o nich potem wiele myśleć {tutaj: "wymyślać nie wiadomo jakich interpretacji"} wystarczy, że te emocje przekazane przez obraz filmowy zostaną, gdzieś w nas i będą do nas wracać, A TEGO FILMU JA NIE PRZEŻYŁAM w żaden sposób. I to jest dla mnie indywidualny miernik wartości filmu.)
Tak to prawda nie wiedziałam czego się spodziewać - ale to nawet gra na moją korzyść, bo nie miałam jakiś szczególnych oczekiwań w stosunku do tego filmu.
lostrawkos - Sen to dobre porównanie tylko musiałby to być splot wielu zupełnie różnych snów. P.S. Dziękuje za wstawienie się ;)
paciepna - Po twoich pierwszych komentarzach czytałam dłuższą interpretacje tego filmu i nadal nie zmieniam zdania, bo uważam, że można było nakręcić to lepiej pod wieloma względami. Jednak sprowokowałaś mnie do obejrzenia jeszcze innych jego filmów - może nie dziś, nie jutro, ale w przyszłości. :)
Oczywiście, że przeżywanie filmu też jest dla mnie przyjemnością, ale zastanawianie się po niektórych też drugą przyjemnością, takie chyba humanistyczne zboczenie :) nie mówię, że tzw. hollywoodzkie filmy są złe, niektóre są naprawdę wyjątkowe pośród dużej ilości podobnych. Hm, na początek mogę Ci polecić Wild at Heart - powiedziałabym, że jest to dosyć niekonwencjonalna komedia sensacyjna/romantyczna, aż się zdziwiłam, że Lyncha :)
Pewnie obie macie racje. Zależnie od osoby i od dzieła - można kontemplować je jeszcze jakiś czas po obejrzeniu, lub warto je przeżyć emocjonalnie w chwili oglądania ;). Z drugiej strony jeżeli weźmiesz książkę to oprócz tego, że przeżywasz ją to pewnie myślisz o niej jeszcze długo po przeczytaniu. Dlaczego umniejszać filmowe formy? Czy nie zasługują na minutkę zastanowienia? Pewnie reżyser/scenarzysta też miał coś do przekazania.
Jeżeli chodzi o "Dzikość serca" to był to film, który bardzo mi się nie spodobał. Może podeszłam do niego nazbyt poważnie. Najwyraźniej czas odświeżyć. Może nie samotnie (komedia tylko w towarzystwie).
Miłego seansu życzę Ci caramba. P.S. Nie ma za co, jam obrońca uciśnionych :D