Lynch nie po raz pierwszy próbuje przełożyć indywidualną wizję senną na sen zbiorowości. Tą zbiorowością jest oczywiście widowania kinowa. "Zagubiona autostrada" ma gęstą konsystencję snu i mętlik fabularny. Czy jest snem od początku, czy od sceny w celi śmierci- trudno powiedzieć, jak na prawdziwy sen przystało. Lynch nie nakręcił tradycyjnego filmu fabularnego tylko hipnotyczną jazdę, dziwaczną wizję, elegancko przełożoną na język kina. Dla mnie jest to jednak wizja ciężkostrawna, nudnawa i pretensjonalna. To tak jak opowiadanie komuś swojego snu, który na nas robi wrażenia, ale wypowiedziany traci swoja tajemniczość. "Zagubiona autostrada" gdzieś w połowie drogi przestaje być fascynująca. Jak podczas długiej przejażdżki samochodem po nieznanym kraju- przez szybę uderza fascynująca egzotyka, ale po jakimś czasie nawet najbardziej dzika jazda robi się monotonna, a jednostajność wygrywa z ciekawością.
Lynchowi nie starczyło sił na utrzymanie klimatu do końca seansu. Kiedy forma przestaje zaskakiwać, czekałem aż wreszcie dotrę do celu. "Zagubiona autostrada" jednak, jak na sen przystało, wije się sobie tylko znanym rytmem, bezcelowo i nużąco.
2/10